**Dziennik, 15 maja**
Dziś miałam iść sama po zakupy dla dziecka, choć jestem w ósmym miesiącu ciąży. Niebo nad Warszawą było zachmurzone, chłodne, jakby zapowiadało deszcz. Założyłam płaszcz, wzięłam torbę i wyszłam. Mój mąż, Marek, powiedział, iż ma pilne spotkanie w pracy, więc wyszedł wcześniej. Nie zastanawiałam się nad tym, choć trochę bolało mnie, iż w takim stanie muszę sama dźwigać pieluchy, ubranka i mleko modyfikowane.
Rynek był zatłoczony. Szłam ostrożnie, balansując z dużym brzuchem. Gdy już wybrałam wszystko i zbierałam się do wyjścia, usłyszałam znajomy głos. To był Marek.
Odwróciłam się i zamarłam.
Marek szedł trzymając za rękę młodą kobietę w krótkiej spódnicy i szpilkach. Uśmiechał się, niosąc torbę z zakupami, i mówił:
Co chcesz zjeść? Kupię ci wszystko.
Nie, nie będę jadła za dużo, przytyję.
choćby jeżeli przytyjesz, i tak cię pokocham.
Stałam jak skamieniała. Nie podeszłam. Widziałam wyraźnie, jak mój mąż, ten sam, z którym dzieliłam życie, teraz troszczy się o inną podczas gdy ja, gotowa rodzić, musiałam iść sama na targ.
Łzy nie popłynęły. Czułam tylko ucisk w piersi.
Nie zrobiłam sceny. Nie płakałam. Wyjęłam telefon i wysłałam mu jedną wiadomość:
Właśnie cię widziałam na rynku. Jestem zmęczona, wracam taksówką. A ty graj swoją rolę do końca.
Wysławszy to, wyłączyłam telefon. Nie czekałam na odpowiedź.
Marek śmiał się, gdy zadzwoniła wibracja. Gdy przeczytał wiadomość, zbladł. Puścił rękę dziewczyny i rozejrzał się.
Co się stało? spytała.
Nie odpowiedział. Wybiegł z targu, mamrocząc:
Kasia Kasia była tutaj
Ale ja już odeszłam. Z ciężkim brzuchem, wśród tłumu, suchymi oczami. Z pustką w sercu. Bez gniewu, bez nienawiści, tylko z bólem, który dusił.
W domu nie poszłam do sypialni. Od razu do kuchni. Położyłam na stole wszystko, co kupiłam dla dziecka: niebieską kurteczkę dla noworodka, wełniane skarpetki, pachnącą zasypkę, pieluszki, butelkę mleka. Każdy przedmiot jak nóż w serce.
Przypomniałam sobie noce, gdy leżałam sama, a on mówił, iż pracuje. Wizyty u lekarza, na które chodziłam sama. Jego zimne, obojętne spojrzenie w ostatnich tygodniach.
Wszystko to nie było moją wyobraźnią On miał kogoś innego.
Marek wrócił godzinę później, z twarzą pełną przerażenia. Gdy zobaczył mnie siedzącą tyłem w kuchni, powiedział drżącym głosem:
Kasia przepraszam
Za co? spytałam, nie odwracając się. Za to spotkanie?
To był błąd. To nic poważnego. Nigdy bym cię nie zostawił. Nie myślałem, iż mnie zobaczysz
Gdybym cię nie zobaczyła, jak długo byś to ukrywał?
Wstałam i spojrzałam na niego ze spokojem, który sam go przeraził:
Nie musisz jej zostawiać. Nie musisz wybierać. Ja już wybrałam za nas oboje.
Kasia nie rób tak Popełniłem błąd
Dziecko, które noszę, nie potrzebuje ojca, który kłamie. A ja nie potrzebuję zdradzieckiego męża.
Wyjęłam z kieszeni gotowe papiery rozwodowe.
Podpisz. Przeczytaj i podpisz. Nie chcę niczego, tylko dziecka. I spokoju.
Marek opadł na krzesło, zakrywając twarz dłońmi. Nie spodziewał się, iż jego uległa żona będzie taka stanowcza. Myślał, iż będę płakać, błagać, wybaczyć. Ale moje oczy były zimne jak lód.
Czy jeszcze mnie kochasz? zapytał.
Może kiedyś bardzo. Ale gdy zobaczyłam cię trzymającego ją za rękę wiedziałam, iż moje serce przestało.
To zdanie było wyrokiem dla naszego małżeństwa. Bez krzyków, bez kłótni. Tylko kobieta, która przez niego stała się silna.
Miesiące później urodziłam zdrowego syna. Zajęta nim i budowaniem życia na nowo, znów się uśmiechałam. Spokojnie, bez więzów.
A Marek? Czasem stawał pod drzwiami z prezentami i pełnymi żalu oczami. Ale drzwi nigdy się nie otwierały.
Ta historia została za mną. Ta kobieta, kiedyś słaba, nauczyła się puścić i żyć dla tych, którzy na to zasługują: dla siebie i swojego dziecka.













