Trzy dni temu na łamach Gazety Gdowianin pisaliśmy o Jance ze Stryszowej. Dziś będzie piękna historia o szkole i szkolnictwie w tej małej wsi gminy Gdów. Szkoła powstała w rejonie nazywanym przez tutejszych mieszkańców Gliniakiem. Od bitej, gruntowej drogi, dużo węższej od tej dzisiejszej, oddzielał ją szpaler lip, które powycinane zostały w momencie poszerzania głównej, wiejskiej drogi. Oddzielał ją także drewniany parkan. Studnia, która dzisiaj znajduje się przed ogrodzeniem, dawniej zlokalizowana była w jej obejściu. Pomiędzy drewnianym parkanem, a schodami budynku, zamieszkująca w szkole nauczycielka uprawiała sobie, na własne potrzeby warzywa. Szkołę otaczały sady, które występowały zarówno w miejscu dzisiejszego boiska piłkarskiego (kilka rzędów drzew owocowych), jak i z drugiej strony – od wschodu. Również od wschodniej strony rosły bzy, oraz cztery stare jabłonie „koksy”.
Główne wejście do szkoły umiejscowione było od południa, od strony drogi. W miejscu schodów widocznych na zdjęciu był jeszcze ganek, przez który wchodziło się do korytarza. W największej sali starej szkoły odbywały się lekcje. Były tutaj dwa rzędy ławek podwójnych. Na podwyższeniu było usytuowane biurko nauczycielki, a za nią tablica składająca się z dwóch kwater. Jedna z nich była gładka, zielona, a druga na zielonym tle miała wymalowane czerwone kratki. W sali znajdował się kaflowy piec. w okresie zimowym utrzymywał on optymalną temperaturę w pomieszczeniach. Już o piątej rano był rozpalany, tak aby na pierwsze lekcje sala była zagrzana. Zarówno paleniem w piecach, jak i sprzątaniem w całej starej szkole zajmowała się Pani Stanisława Kasprzak.
Wchodząc do korytarza od strony ganku, po prawej stronie był pokój, w którym na stałe mieszkała nauczycielka. Następne pomieszczenie, łączące się z pokojem i korytarzem, od strony północnej, było kuchnią nauczycielki. Pani mieszkała na stałe w budynku. Czasem – w ciągu roku – wożona była na różne konferencje, czy też konsultacje do gminy. Do Gdowa zawsze zawożona była furmanką odkrytą, z miękkim siedzeniem i oparciem. Furmanem był Jan Mazgaj.
Najstarszą nauczycielką – uczącą jeszcze dzieci w domach w Stryszowej – była pani Polończyk. Po niej nauczała pani Zielińska. Po pani Zielińskiej, uczyła pani Zięba, po niej – pani Styczeń wreszcie pani Anna Konieczny, która w momencie likwidacji starej szkoły w Stryszowej przeszła do nauczania w sąsiednich Zręczycach.
Pani Zięba uważana była za nauczycielkę ostrą i wymagającą, ale co najważniejsze potrafiła przekazać wiedzę. Mieszkała w starej szkole cały rok. W czasie wakacji odwiedzał ją ktoś z rodzinnego Zakliczyna. Przyjeżdżał „Junakiem”. To było niekwestionowane wydarzenie w małej wsi. W czasach kiedy nauczała, miała około pięćdziesięciu lat. Przybyła do Stryszowej jeszcze przed wojną. Jedzenie, bardzo często mieszkańcy jej zanosili , głównie jajka, ziemniaki w pełnych workach. Oczywiście nauczycielka za te produkty płaciła. Czasem, starszej osobie dawała w podzięce kieliszek wódki, ale gdy przyszło dziecko, to albo otrzymało kostkę cukru, albo cukierek lub ciastko (własnego wyrobu rzecz jasna).
Szkoła była czteroklasowa, to znaczy nauka odbywała się w niej od klasy pierwszej do czwartej. Starsi uczniowie chodzili już do Stadnik. Liczebność klas była niewielka, średnio 5-6 osób. Dlatego też klasy były łączone. Pierwsza z drugą i trzecia z czwartą. Czyli średnia ilość uczniów na jednej lekcji wynosiła 10-12 osób. Klasy starsze (III do IV) zajęcia miały od rana do godziny jedenastej trzydzieści. Klasy młodsze przychodziły na popołudnie. Lekcje – podobnie jak dzisiaj – trwały czterdzieści pięć minut. Oddzielone były przerwami, obwieszczanymi przez nauczycielkę specjalnym, ręcznym dzwonkiem. Można było w tym czasie wyjść na zewnątrz. Wszystkich przedmiotów nauczała oczywiście ta sama nauczycielka, przy czym lekcje były podzielone. Kiedy w jednym rzędzie siedziała na przykład pierwsza klasa, zadane miała czytanie. W drugim rzędzie zajmowanym przez drugą klasę, pani w tym czasie odpytywała. Nie obowiązywały mundurki, nie nosiło się także na przebranie kapci, uczęszczało się do szkoły w normalnych butach.
Wśród uczniów nauczycielka miała spore poważanie. Kiedy tylko ktoś zachował się niewłaściwie, mógł liczyć na surowe potraktowanie, tym bardziej iż pani stosowała takie kary jak klęczenie w kącie, wykręcanie uszu, bicie linijką po ręce.
Charakterystyczny był początek lekcji. Kiedy Pani wchodziła do sali, dzieci wstawały i mówiły: „Dzień dobry pani, godłu polskiemu cześć”, na co pani odpowiadała „dzień dobry” i rozpoczynała prowadzenie lekcji. Do szkoły chodziło się także w soboty. Z tym dniem – w późniejszym okresie – związany był przedmiot „śpiew”, który był prowadzony o godzinie dziewiątej wraz z odbywającą się w tym czasie audycją radiową. Religia początkowo odbywała się w szkole. Przyjeżdżał ksiądz z Gdowa, przywożony przez tegoż samego furmana – Jana Mazgaja. Gimnastyka w okresie wiosenno-letnio-jesiennym odbywała się na zewnątrz. Grano w piłkę, spacerowano na wycieczki do lasu (zawsze w parach), a pani na każdą wycieczkę do lasu zabierała ze sobą ręczny dzwonek, aby móc wszystkich nim nawoływać w razie potrzeby. W zimie gimnastyka odbywała się w sali na zasadzie: „na raz ręce do góry, na dwa – opuść”.
Nauczycielka prowadziła skrupulatnie dziennik i sukcesywnie organizowała wywiadówki, ale gdy tylko któryś z uczniów nie sprawował się dobrze, na bieżąco rozmawiała z rodzicami podczas codziennych kontaktów. Prowadziła także bardzo dużą bibliotekę, a o książki bardzo dbała. Książki wypożyczane były przez nią zarówno dzieciom, jak i osobom dorosłym, zawsze w jeden dzień po południu, przy czym dawała termin dwóch tygodni na przeczytanie i książkę należało oddać, a jeżeli się tego nie uczyniło, momentalnie o nią się upominała (prowadziła bowiem sobie kartoteki). Nauczycielka była tak oddana swojej pracy, iż jeżeli ktoś przyszedł do niej w czasie obiadu, zawsze mógł liczyć na fachową pomoc, czy też wypożyczenie książki. Dodatkowo prenumerowała dla dzieci klas I-II „Świerszczyki”, a dla dzieci klas III-IV „Płomyczki”.
Pani prowadziła także kółka zainteresowań. Organizowała teatrzyki dla całej społeczności lokalnej. Gdy tylko skończyła jedno przedstawienie, już rozpoczynała organizowanie następnego. Za wejście na takie przedstawienie płaciło się „wstępy”, które całkowicie były przeznaczane na zakup książek.
Ponieważ w warzywniaku nauczycielka miała cztery rządki, dlatego wprowadziła taki zwyczaj, iż każda klasa plewiła jeden rządek. Posadzone były także – wspomniane wcześniej – cztery jabłonie „koksy”, dla każdej klasy jedna jabłoń. Pani Zięba kochała także kwiaty – nasturcje – których miała bardzo dużo i prawie wyłącznie tylko ten rodzaj kwiatów.
Mało było atrakcji dla młodzieży po szkole w Stryszowej, dlatego najczęściej grywano w gumową piłkę na głównej, gruntowej drodze, a kiedy było już po sianokosach – także na łąkach. W niedzielę młodzież i dorośli schodzili się pod las, gdzie palono ogniska i grywano w karty. Również to miejsce – pod lasem – służyło wszelkim spotkaniom damsko-męskim.