**Dziennik, 12 maja**
„Jak mogłaś, za moimi plecami…”
— Cześć, Marianna. Ile to już lat się nie widziałyśmy? Piętnaście? A może więcej?
— Pewnie więcej. Ale ty w ogóle się nie zmieniłaś.
— A ty tak. Zrobiłaś się jeszcze ładniejsza.
Walentyna wpatrywała się w twarz swojej dawnej najlepszej przyjaciółki, nie mogąc uwierzyć, iż spotkanie naprawdę miało miejsce. Nie tylko się spotkały, ale i zderzyły nos w nos w szkole tanecznej dla dzieci, gdzie przyprowadziły swoje córki na darmową lekcję próbną.
— Dziękuję, Walu — odparła Marianna z lekko wymuszonym uśmiechem.
Też chciała zrobić Walentynie jakiś komplement, ale słowa jakoś nie przychodziły. Wszystkie skończyły się piętnaście lat temu, podczas tamtej rozmowy — trudnej, bolesnej, którą Marianna do dziś wspominała z drżeniem.
— Kogo przyprowadziłaś? — spytała Walentyna. — Syna czy córkę?
— Mam córkę — odparła Marianna. — Weronika. Dziesięć lat. A ty?
— Też córka, niedawno skończyła dziewięć. Urodziłaś od Jakuba? Pobraliście się w końcu czy nie?
Marianna szeroko otworzyła oczy. Naprawdę Walentyna przez tyle lat wierzyła, iż jej najlepsza przyjaciółka mogła ukraść jej ukochanego i jeszcze za niego wyjść? Tyle czasu minęło, a Wala zdawała się wciąż taka sama.
— Zejdźmy do kawiarni. Możemy usiąść, napić się kawy i pogadać.
Walentyna wyraźnie się zaniepokoiła. Wspólne spędzanie czasu z byłą przyjaciółką, która w jednej chwili stała się rywalką, nie wydawało się jej pomysłem. Ale po kilku sekundach wahania skinęła głową. W końcu minęło tyle lat, obie miały swoje życie — po co znów stawiać między sobą mur, który przez lata wydawał się nie do przebicia?
— Dobrze.
Zeszły w milczeniu, zerkały na siebie ukradkiem. Obie były ciekawe, jak potoczyło się życie tej drugiej, ale obie udawały, iż nic się nie stało.
Gadały o wszystkim i o niczym. Okazało się, iż Walentyna wróciła do rodzinnego miasta z mężem i córką dwa lata temu — zachorowała jej matka, potrzebowała opieki, i Wala namówiła męża na przeprowadzkę.
— Nie było łatwo — przyznała. — Ale Igor jest niesamowity! Dobry, życzliwy, zawsze pomoże. Tak się cieszę, iż go spotkałam.
Marianna się uśmiechnęła. Więc Walentyna jednak znalazła szczęście — miała wspaniałego męża i córkę. Może więc nie była już zła? Ale nie. Ledwie minęła minuta, a Walentyna znów spytała:
— A ty? Wyszłaś za Jakuba? Urodziłaś mu córkę? Jesteś z nim szczęśliwa?
Marianna spojrzała na nią z bezradnością. Dlaczego życie musiało być takie skomplikowane? Żyły sobie dwie przyjaciółki, ich przyjaźń zaczęła się w piaskownicy, przetrwała przedszkole, szkołę, dorastanie — i skończyła się tak głupio. Marianna była pewna, iż Walentyna zrozumiała prawdę później, ale teraz widziała, iż ta wciąż wierzyła, iż Marianna zbudowała swoje szczęście na jej nieszczęściu.
— Walu, naprawdę myślisz, iż coś było między mną a Jakubem? Przecież wtedy rozmawiałyśmy, próbowałam ci wszystko wytłumaczyć. Myślałam, iż zrozumiałaś, ale przez złość udawałaś, iż nie wierzysz.
Walentyna zacisnęła usta. Ten gest pamiętała jeszcze z dzieciństwa — zawsze tak robiła, gdy coś ją denerwowało, gdy brakowało jej argumentów albo gdy chciała pokazać urazę.
— W ogóle o was nie myślałam — odparła urażonym tonem, a Marianna od razu wyczuła fałsz. — Mam swoje życie.
— Wciąż o nim myślisz, żyłaś w przekonaniu, iż wyszłam za niego, a teraz próbujesz mnie przekonać, iż nas nie pamiętałaś?
Walentyna skrzywiła się, spojrzała w bok. Marianna obserwowała jej profil, zastanawiając się, czy Wala pogodziła się z tym, co się stało, czy darzyła ją nienawiścią.
— Naprawdę nie myślałam — powtórzyła Walentyna. — Ta nasza rozmowa… W sumie, wymazałam was oboje z życia. A twoje słowa, iż nic między wami nie było, dla mnie były kłamstwem.
*„Więc nie wybaczyła”* — pomyślała ze smutkiem Marianna. Potem wyjęła telefon, przejrzała galerię i podała go Walentynie.
— Patrz! To mój mąż, Wiktor. Ten sam Witek Szymański, nad którym się śmiałaś, iż jest nudnym kujonem.
Walentyna przyglądała się zdjęciom z zaciekawieniem, jej oczy się rozszerzyły, a na ustach pojawił się ledwo widoczny uśmiech. Przesuwała palcem po ekranie, przybliżając fotki, aż w końcu spojrzała na Mariannę ze zdumieniem.
— Naprawdę wyszłaś za Szymańskiego? Myślałam, iż żartujesz, mówiąc, iż coś między wami… I masz z nim córkę?
— Córkę i syna — odparła Marianna. — Andrzej ma prawie trzynaście, Weronika dziesięć. Jestem szczęśliwa z mężem, tak jak ty, Walu. I nigdy nie było nic między mną a twoim Jakubem. On to wszystko wymyślił, żeby nas poróżnić i zerwać z tobą.
Walentyna znów zacisnęła usta, a Marianna poczuła złość. Ile można było grzebać w przeszłości? Jaki to miało sens? Ich przyjaźń mogła trwać do dziś, gdyby nie Jakub, który uznał, iż może decydować o ich życiu.
Poznały się, gdy miały po pięć lat. Mieszkały w tym samym bloku, w sąsiednich klatkach, i spotkały się na placu zabaw. Najpierw pokłóciły się o lalkę, choćby próbowały się bić, ale matka Marianny je rozdzieliła, mówiąc, iż nie wolno zabierać cudzych rzeczy. Walentyna, zrozumiawszy swój błąd, wybuchnęła płaczem, a Mariannie zrobiło się jej żal. Podała jej swoją Barbie i uśmiechnęła się:
— Pobaw się. Ja poczekam.
Walentyna patrzyła na nią przez łzy, nie wierząc, iż została tak łatwo wybaczona. Od tamtego dnia stały się nierozłączne.
Razem chodziły do przedszkola, potem do szkoły. Siedziały w jednej ławce, odrabiały lekcje, bawiły się, większość świąt spędzały razem.
Potem była matura, studia na tej samej uczelni, a na drugim roku poznały Jakuba. Był nowy, przeniósł się z innego miasta, a Walentyna, gdy tylko go zobaczyła, wiedziałaNa koniec uścisnęły się lekko, niepewnie, ale z nadzieją, iż mimo wszystko los da im jeszcze szansę na odbudowanie tego, co kiedyś było tak cenne, a teraz wydawało się tylko wspomnieniem.