– Jarosław, cześć! Mam do ciebie poważną rozmowę. – Cześć Diana! Znowu kran się zepsuł, czy co – Ożeń się ze mną. W słuchawce zapadła minutowa cisza… – Wszystko w porządku? – Nie, wszystko jest źle – odpowiedziałam i rozpłakałam się. – Gdzie jesteś? – W pracy. – Zaraz po ciebie przyjadę, nigdzie nie idź, a wszystko mi wytłumaczysz

przytulnosc.pl 5 dni temu

– Mamo, chodź z nami.

Spojrzałam radośnie na dzieci i męża, biegających obok:

– Tylko wyjmę ciasto z piekarnika.

Weszłam do kuchni i natknęłam się na zdjęcia. Wspomnienia napłynęły jak lawina.

Uczyłam się w całkiem zwykłej szkole. Tylko iż byłam sierotą.

– Hej, Diana, skąd wytrzasnęłaś taki kostium? – koleżanki z klasy często się ze mnie śmiały.

Trzymałam się, nigdy nie płakałam przy nich. Ale potem wracałam do siebie i płakałam godzinami.

– Diana, znowu dziewczyny cię skrzywdziły? – zapytała pani Maria, opiekunka, która zawsze była dla mnie dobra.

– Dlaczego one się ze mnie śmieją? Co jest ze mną nie tak?

Gładziła mnie po głowie:

– Ludzie są różni. Nie mierz wszystkich swoją miarą. Masz dobre serce – współczujesz wszystkim, pomagasz każdemu. Prawda zawsze zwycięży.

Tak dorastałam, ciągle walcząc z otaczającym mnie światem. Długo miałam nadzieję, iż pani Maria zabierze mnie do siebie, ale to się nie stało. Mimo to, byłam jej wdzięczna, bo w pewnym sensie zastąpiła mi matkę.

Później poszłam na uniwersytet pedagogiczny na kierunek wczesnej edukacji – chciałam pracować z dziećmi.

Skończyłam studia z wyróżnieniem, wróciłam do rodzinnego miasta i dostałam mieszkanie od państwa. Zatrudniłam się w swoim domu dziecka jako wychowawczyni.

Pewnego razu przyjechało do nas dwoje nowych dzieci – dwaj chłopcy w wieku siedmiu i ośmiu lat. Blond, niebieskoocy aniołowie, wyglądali na zupełnie domowe dzieci.

– Pani Ireno, skąd te dzieci? – zapytałam dyrektorkę.

– To straszna historia. Rodzice pojechali na wakacje, a podczas spływu ich ponton się przewrócił. w tej chwili są uznani za zaginionych. Nie ma krewnych. Chłopcy trafili do nas prosto z obozu letniego.

– Biedactwa.

Zawsze się wzruszałam, gdy przychodziły nowe dzieci. Spędziwszy dzieciństwo tutaj, nie życzyłam tego żadnemu dziecku na świecie.

Piotr i Paweł byli w mojej grupie. Spędzałam z nimi pięć dni w tygodniu: grałam, czytałam bajki i zajmowałam się kreatywnością. Piotr, starszy, pięknie rysował, umiał czytać i lubił to robić. Co tydzień kupowałam mu nową książkę i widziałam na jego twarzy rzadki uśmiech. Rozumiał, iż prawdopodobnie nigdy więcej nie zobaczy mamy i taty.

– Oni polecieli do nieba?

Spojrzałam na niego i smutno się uśmiechnęłam.

– Mam nadzieję, iż są w lepszym świecie, z aniołami obok.

– Moja mama opowiadała mi historię o jeżyku, który zgubił się we mgle. Znasz ją?

Na dźwięk jego głosu serce mi się ściskało.

– Nie pamiętam jej dobrze, ale możemy przeczytać ją razem. Przyniosę w poniedziałek, dobrze?

– Byłoby świetnie. Jesteś dobra.

Przytulił mnie i poszedł do brata.

Paweł przeżywał wszystko nieco mocniej niż brat. Wyraźnie brakowało mu rodziny. Nie pozwalał się dotykać: nie dawał się przytulić ani pogłaskać. Nocne opiekunki mówiły, iż często płakał we śnie, wołał mamę i tatę, krzyczał coś. Piotr biegł do jego łóżka, kładł się obok, uspokajając go i obejmując.

Po trzech miesiącach przyszła decyzja sądu. Poszukiwania zostały zakończone, a sprawa zamknięta. Chłopcy odziedziczyli mieszkanie, samochód i niewielką sumę w banku. Niestety, nie mieli bliskich.

– Musisz im o tym powiedzieć…

Kilka dni zbierałam siły, by przekazać chłopcom te wieści. Zdecydowałam, iż najpierw powiem Piotrowi. Zostawiłam go po obiedzie w jadalni, gdy już wszyscy wyszli.

– Piotrze, muszę z tobą porozmawiać.

– Nie znaleźli ich, prawda?

Jego niebieskie oczy znów przeniknęły prosto do mojego serca.

Kiwnęłam głową i wyciągnęłam do niego ręce. Chłopiec pochylił się do przodu i wtulił się we mnie. Poczułam, jak łzy płyną mi po policzkach.

– Nie płacz. Przecież oni są w niebie. Będzie im tam dobrze.

Mocniej go przytuliłam – dorósł bardzo szybko.

Z Pawłem było dużo trudniej, ale Piotr bardzo mi pomógł. Był przy bracie i pocieszał go.

Czas mijał, a chłopcy dorastali. Coraz bardziej się do nich przywiązywałam.

– Pani Ireno, chcę ich adoptować.

– Diano, twoja kandydatura nie przejdzie: jesteś niezamężna, masz niską pensję i skromne mieszkanie.

– Ale kocham ich, a oni kochają mnie.

– Jeszcze ci tego nie mówiłam, ale znalazła się para, która chce ich adoptować.

Zerwałam się z miejsca:

– Proszę, nie oddawajcie ich. Coś wymyślę!

– To nie zależy ode mnie. Oni już zbierają dokumenty.

Wybiegłam z gabinetu, wiedząc, iż nic nie mogę zrobić. Byłam zrozpaczona. Zdesperowana, zadzwoniłam do Jarosława – mojego sąsiada z bloku. Często mi pomagał w domu: coś przybić, przykręcić, naprawić. Żył sam i nigdy nie odmawiał.

– Cześć Diana, znowu zepsuł się kran?

– Ożeń się ze mną.

Minutowa cisza.

– Wszystko w porządku?

– Nie, wszystko jest źle – odpowiedziałam i rozpłakałam się.

– Gdzie jesteś?

– W pracy.

– Zaraz po ciebie przyjadę, nigdzie nie idź.

Piętnaście minut później był pod moją pracą, wsadził mnie do samochodu i zabrał do domu. Całą drogę płakałam. On milczał.

W domu posadził mnie na fotelu i przyniósł szklankę ciepłej wody.

– Pij.

Wypiłam bez słowa i od razu odzyskałam siły.

– Teraz cię słucham.

Całą godzinę opowiadałam mu o chłopcach i ich krewnych, o naszych relacjach i o rodzinie, która chciała ich adoptować.

– Ożeń się ze mną. Wtedy będę miała szansę ich adoptować. Potem się rozwiedziemy.

Jarosław wyraźnie był w szoku.

– To brzmi strasznie, ale…

– Nie strasznie, desperacko. Pomyśl o tym.

Jego odpowiedź dała mi nadzieję.

Kiedy wzięliśmy ślub, pomyślałam, jak to możliwe, iż dwoje altruistów zostało sąsiadami. Złożyliśmy wnioski o adopcję i… najpierw otrzymaliśmy prawo do opieki.

Byłam niewyobrażalnie szczęśliwa, kiedy zabierałam chłopców. Przeprowadziliśmy się do Jarosława – jego mieszkanie było większe od mojego. Opieka społeczna regularnie nas kontrolowała. Nasze wspólne życie układało się tak, iż przyzwyczaiłam się do Jarosława, a on do mnie. Staliśmy się prawdziwym małżeństwem.

Potem kupiliśmy dom – sprzedaliśmy mieszkanie i trochę odłożyliśmy. Teraz to było nasze rodzinne gniazdko, gotowe w każdej chwili przyjąć kolejne dzieci.

– Diano, co tak stoisz? Wszystko w porządku?

Jarosław podszedł do mnie z troską i pogładził mój brzuch.

– Może nasza córeczka harcuje?

Uśmiechnęłam się.

– Na razie śpi. Po prostu się zamyśliłam.

– O czym?

– Nie żałujesz tego, co nam się przytrafiło?

Mąż mocno mnie przytulił i pocałował.

– Kocham cię. I oświadczyłbym ci się sam, gdybyś mnie nie ubiegła.

Roześmiałam się w odpowiedzi.

– Mamo, tato – gdzie jesteście?

Aniołki wpadły do nas i pokój wypełnił się dźwięcznym śmiechem. Nasz dom był pełen szczęścia, szczęścia pełnej, kochającej rodziny.

Idź do oryginalnego materiału