Wziął syna ze sobą — a to był tylko sen…
Magda poznała Jacka na potańcówce w miejscowej remizie. Od razu rzuciła mu się w oczy — wysoka, smukła dziewczyna o błyszczącym spojrzeniu, która nie przestawała się śmiać. Cały wieczór nie odstępował jej na krok, a później zaproponował, by odprowadził ją do domu.
— Przyjdę jutro, może się przejdziemy? — spytał na pożegnanie.
— Przyjdź — szepnęła, czując, jak serce bije jej jak oszalałe.
Tak zaczęła się ich historia. We wsi plotki rozchodzą się gwałtownie — niedługo wszyscy wiedzieli: Magda ma adoratora. Szepty krążyły między domami:
— Zaraz będzie wesele. Chodzi za nią jak cień. Dobra para, oboje porządni.
Jacek niedługo potem oświadczył się. Wesele huczne, na całą wieś. Młodzi zamieszkali w domu, który Jacek zbudował własnymi rękami — był złotą rączką, od dziecka chodził z ojcem po budowach. niedługo urodził im się syn. Wszystko było piękne. Na początku.
Z czasem Jacek coraz częściej zatrzymywał się u sąsiadów — raz pomóc, raz coś naprawić. Często go częstowano. Hojnie. Z początku niewinne spotkania zamieniły się w nawyk.
— Jacek, może już wystarczy tych wizyt? — mówiła Magda. — Zmęczyło mnie, iż codziennie wracasz podchmielony.
— Co wielkiego? Pogadałem z ludźmi. Przecież w domu wszystko robię.
Syn podrósł, Magda wróciła do pracy, zostawiając chłopca u babci. A Jacek wciąż „pomagał”. Z dnia na dzień wracał w coraz gorszym stanie. Relacje zaczęły pękać. Kłótnie stawały się częstsze. Raz choćby rozstali się na tydzień, ale dla syna mu wybaczyła. Obiecał się poprawić. I rzeczywiście — na jakiś czas zapanował spokój. Aż do kolejnego razu.
Magda wielokrotnie myślała o odejściu. Ale syn kochał ojca. Gdy Jacek był trzeźwy, spędzali razem godziny — uczył go, bawił się, majsterkował. Dla dziecka Magda znosiła wszystko. Wciąż miała nadzieję: może się opamięta. Może wróci ten troskliwy mężczyzna, za którego wyszła.
Lecz lata i zmęczenie zrobiły swoje. Jacek zaczął podupadać na zdrowiu.
— Chodźmy do lekarza — błagała żona.
— Głupoty. Prześpię się i przejdzie. Jeszcze młody jestem.
Na badania poszedł dopiero, gdy nie mógł wstać z łóżka. Diagnoza była straszna. Lekarz tylko pokręcił głową:
— Dlaczego tak późno? Obawiam się, iż czasu zostało niewiele…
Magda opiekowała się nim do końca. Ból, bezsilność, łzy — wszystko się pomieszało. A potem Jacka zabrakło. Cała wieś przyszła na pogrzeb. choćby ci, którzy nie znosili jego popijaw — szanowali go jako człowieka i fachowca.
Czterdziestego dnia Magdzie przyśnił się sen. Mąż stał w półmroku i mówił:
— No i jak ci bez mnie? Ciesz się, póki możesz… Ale pamiętaj: syna zabiorę ze sobą.
Obudziła się zlana potem. Pobiegła do pokoju dziecka. Dwunastoletni Kacper spał spokojnie. Nikomu nie powiedziała o śnie. Ale odtąd pilnowała syna jak oka w głowie. Sprawdzała, drżała o każdy drobiazg. Mąż już się nie śnił. Sen jakby się rozmył… ale niepokój pozostał.
A pół roku później Kacper nie wrócił ze szkoły. Wypadek. Samochód. Zginął na miejscu.
Magda nie wytrzymała — ból rozpierał jej piersi, dusił, odbierał sen. Po pogrzebie niemal nie mówiła. Dopiero po miesiącach znów nauczyła się oddychać. Potem — powoli — wróciła do życia.
Wyszła za wdowca z dwiema córkami. Starała się być dobrą matką, później urodził im się wspólny syn. Wydawało się, iż wszystko się ułożyło. Ale serce już nigdy nie było takie samo. Kacper został w niej na zawsze. Jej pierwsze dziecko. Zabrane przez ojca. Tego, który kiedyś był jej całym światem.
Teraz Magda ma wnuki. Przyjeżdżają, bawią się, biegają po podwórku. I ona się uśmiecha. Ale gdy nocą śni jej się Kacper — płacze. Bo teraz wierzy. Sny prorocze — istnieją. I może w nich ktoś nas ostrzega. Tylko zmienić — prawie nigdy się nie da. Pozostaje zaakceptować. I żyć… dalej.