Wylewanie wiadra pomyj na nauczycieli
"Jestem nauczycielką wychowania przedszkolnego i w ostatnim czasie w waszym portalu przeczytałam kilka artykułów z wypowiedziami rodziców, których dzieci uczęszczają do przedszkoli. Muszę przyznać, iż większość tych tekstów mnie zdenerwowała. To w ogóle nie dziwi czynnych zawodowo nauczycieli, którzy na co dzień mają kontakt z rodzicami dzieci" – rozpoczyna swój list Edyta, nauczycielka pracująca w przedszkolu.
"Od kilku (a może choćby kilkunastu) lat widzę, iż z roku na rok rodzice przedszkolaków stają się coraz bardziej roszczeniowi, a ich dzieci coraz mniej samodzielne. Zapraszam do przedszkola, w którym pracuję wszystkich tych, którzy tak ochoczo hejtują nauczycieli i pomoce wychowawców, iż nie pomagają dzieciom, nie uczą ich samodzielnego jedzenia albo korzystania z toalety. Każdy, kto przyjdzie, zobaczy, jak w praktyce wygląda praca nauczyciela wychowania przedszkolnego".
Wychowawca ma 25 przedszkolaków
Kobieta przyznaje, iż rodzice nie zdają sobie sprawy, ile pracy mają nauczyciele ich dzieci: "Tu gdzie pracuję, mam do opieki grupę 25 dzieci i współpracuje ze mną tzw. pomoc wychowawcy. Taką grupą przedszkolaków zajmujemy się we dwie z drugą nauczycielką wychowania przedszkolnego. Jedna z nas pracuje z dziećmi rano, druga po południu. Wyobrażacie sobie państwo, iż przychodzi do przedszkola grupa 25 dzieci, które nie są odpieluchowane i rodzice żądają, żeby zmieniać tym wszystkim maluchom pieluchy?
Do tego są to dzieci, które zaczynają edukację przedszkolną, więc często płaczą, krzyczą, tęsknią za rodzicami w pierwszych tygodniach roku szkolnego. Ważne jest więc, żeby je przytulić, porozmawiać z nimi, zaopiekować się nimi. Oczywiście, przyjmujemy dzieci, które nie są do końca odpieluchowane – wtedy deklarujemy rodzicom, iż pomożemy w pozbyciu się pieluszki, ale najważniejsza tutaj jest współpraca.
Zwykle wtedy dziecko przychodzi w majteczkach, a jak się zdarzy wypadek, zmieniamy je na czyste. Nie wyobrażam sobie, żebym miała czas przy 25 dzieci, żeby zapierać majteczki, w których dziecko nie zdążyło do toalety. W takiej sytuacji zwykle pakujemy ubranko w foliowy woreczek i oddajemy rodzicowi do wyczyszczenia lub wyrzucenia – jak już tam sobie mama lub tata uważają".
Nie jestem służącą dzieci
"Mając obowiązki przy takiej grupie maluchów, muszę też zadbać o to, by każdy czuł się zaopiekowany, przytulony, jeżeli tego potrzebuje. Nie mam fizycznie możliwości nakarmienia całej grupy dzieci, jeżeli te wybrzydzają i nie chcą samodzielnie jeść. To wina rodziców, iż nie uczyli dziecka samodzielności. Mogę takiego malucha podkarmić, pomóc mu w zjedzeniu kilku łyżek zupy. Ale nikt nie powinien wymagać, iż będę mu z miski wyławiała pietruszki albo wybierała makaronu.
Gdybym się na to zgodziła, inni rodzice mogliby mieć do mnie pretensje, iż ich dzieci są mniej zaopiekowane. A przecież to, iż nauczyli swoje pociechy samodzielnego jedzenia (i nie muszę ich karmić), jest zaletą. Mam już dość tego hejtu, jaki się wylewa na nauczycieli przedszkolnych. Traktuje się nas jak gorszy sort nauczycieli, mimo iż mamy takie samo wykształcenie, jak ci, którzy pracują w szkołach podstawowych i uczą klasy 1-3.
Mam dość bycia służącą dzieci i dyskusji z roszczeniowymi rodzicami, którzy uważają, iż ich dziecko jest najważniejsze. Halo! W grupie dzieci jest 25 i każde jest ważne i wyjątkowe. Zamiast wykłócać się na progu sali, zacznijcie je zauważać, dbać o ich rozwój i wychowanie. Jak tak dalej pójdzie, to te maluchy choćby jak będą chciały się rozwijać, to nie będą mogły, bo ich rodzice je 'zagłaszczą na śmierć'. A ja jako nauczyciel zakończę karierę zawodową, bo z takimi rodzicami i systemem nie da się pracować" – kończy swoją wypowiedź pani Edyta, zasmucona nauczycielka.