Mam siostrę Katarzynę. Ma 59 lat, ale wygląda na starszą. Wciąż jej mówię, żeby choć trochę odpoczęła — ale ona zawsze odpowiada: „Nie mogę, mam dzieci…”. Tylko iż te „dzieci” dawno już dorosły. To one powinny pomagać matce, a nie odwrotnie. Ale u Katarzyny wszystko stoi na głowie — i, niestety, sama do tego doprowadziła.
Od ponad dwunastu lat sprząta biura i korytarze od świtu do południa. Potem biegnie do drugiej pracy. Kiedy tam już wszystko lśni, śmieci wyniesione, kurz starty — wraca do domu. Chce chwilę odpocząć, ale zaraz zabiera się do gotowania dla całej rodziny.
W małżeństwie jest od dwudziestu sześciu lat. Ma dwie córki i syna. Mąż… cóż, jest, ale od osiemnastu lat nie rozstaje się z butelką. Nie raz i nie dwa musiała w nocy chodzić po sąsiadach i ciągnąć go do domu, półprzytomnego.
Utrzymanie domu wzięła na swoje barki. Dlatego pracuje na dwa etaty. W dniu wypłaty przynosi do domu dwa wielkie siaty z zakupami — przecież trzeba wykarmić całą gromadę.
Przy drzwiach wita ją mała wnuczka Marta. Za nią stoi naburmuszona średnia córka, Sylwia:
— No wreszcie! Ile można czekać? Pilnuj jej, bo ja muszę wyjść!
Nie czekając na odpowiedź, trzaska drzwiami i wychodzi. Mała śmieje się i wyciąga rączki do babci. A dla Katarzyny to największa euforia — jedyna prawdziwa.
Sylwia kiedyś myślała, iż urodziła dziecko z wielkiej miłości. Dziś ta „miłość” dawno znikła — i tylko babcia i ciocia zajmują się dziewczynką.
Zmęczona Katarzyna idzie z wnuczką na rękach do kuchni. W zlewie sterta brudnych naczyń, puste garnki na kuchence — jak zwykle. Wzdycha, sadza wnuczkę przy stole, daje jej kartkę i ołówek. Sama zabiera się do gotowania.
Wkrótce wraca najmłodszy syn — wiecznie głodny i niezadowolony.
— Od obiadu nic nie jadłem! — warczy od progu.
Katarzyna milczy. Jak zawsze.
O dwudziestej wychodzi jeszcze na trzecią zmianę — sprzątać w zakładzie krawieckim. Wnuczka zostaje z najstarszą córką. Katarzyna wraca dopiero po dziesiątej wieczorem. A w domu? Znowu kłótnie, pretensje i żale.
I znów milczy.
Wiele razy mówiłam jej, żeby przestała niańczyć te darmozjady: syna do wojska, córki do pracy, wnuczkę do przedszkola! Ale ona tylko wzdycha:
— Syna nie mogę posłać, zdrowie ma słabe… Wnuczka też jeszcze mała, dopiero cztery lata skończyła. A córka? Co ona zarobi bez zawodu? Może się zakocha, może ułoży sobie życie… Jeszcze ich postawię na nogi — zobaczysz!
Minęło siedem lat. Nic się nie zmieniło. Dzieci tylko starsze. Syn popracował osiem miesięcy na myjni, ale „mu się nie spodobało” i wrócił do domu.
Średnia córka raz po raz łapie się pracy jako ekspedientka, ale kończy się zawsze tak samo — braki w kasie i długi. O mężu choćby nie marzy — leniwa, uparta, a w domu bałagan.
Najstarsza przez pięć lat mieszkała z partnerem. Kiedy okazało się, iż nie może mieć dzieci, on po prostu odszedł.
Dziś jedyną euforią Katarzyny jest mała Marta — wnuczka, która przytula się bez powodu i niczego nie wymaga.
A mnie żal tej mojej siostry.
Dobrota z niej jakich mało — i właśnie dlatego wszyscy, których kocha, tak łatwo z niej korzystają.