Kiedy autobus stanął, życie ruszyło z kopyta

polregion.pl 1 dzień temu

Kiedy autobus się zepsuł, a życie – przeciwnie, zaczęło działać

Wanda Nowak wracała z działki z wnukami. Sierpniowe słońce prażyło niemiłosiernie, dzieci marudziły, a autobus, nie wytrzymując upału, nagle stanął na środku drogi. W środku zrobiło się głośno – ludzie narzekali, wachlowali się gazetami i wymyślali na kierowcę. A Wanda patrzyła na swoich dwóch zmęczonych maluchów i wiedziała jedno: czekanie na następny autobus to męka. Trzeba dzwonić do syna, żeby przyjechał. Już wyciągnęła telefon, gdy nagle zatrzymał się obok samochód. Szyba po stronie kierowcy powolutku się opuściła. Wanda zajrzała do środka – i zamarła.

Ale ta historia zaczęła się dużo wcześniej, przed tamtym upalnym dniem…

Wanda wychodziła za mąż nie z miłości, nie z wyrachowania – tylko z konieczności. W jej rodzinnej wsi w wieku dwudziestu pięciu lat uchodziła już za „starą pannę”. Wtedy pojawił się Tadeusz – wiejski złota rączka, z dobrym sercem, ale słabością do kieliszka. Rodzice namawiali, koleżanki dawno miały dzieci… Więc się zgodziła.

Na początku jakoś tam się układali. Ona próbowała pokochać męża, on – specjalnie się nie starał, by być kochanym. Małżeństwo gwałtownie zamieniło się w sąsiedztwo przy kuchni. Potem urodził się syn Piotr, a dwa lata później – córka Kasia. Gdy pojawiły się dzieci, Tadeusz dał sobie trochę wolności. Najpierw pracował we wsi – miał ręce pełne roboty, ludzie płacili mu czasem produktami, czasem złotówkami. Ale gdy tylko przeprowadzili się do miasta, do odziedziczonego mieszkania – zaczęły się schody.

Tadeusz nie mógł utrzymać pracy: raz fabryka, raz targowisko, raz warsztat – nigdy na długo. Wandzie przyszło zatrudnić się jako opiekunka w przedszkolu, żeby móc przyprowadzać tam własne dzieci. Pieniędzy brakowało dramatycznie. Dziewięćdziesiąte, bieda, beznadzieja… Chatę na wsi dawno sprzedali. A mąż nie omieszkał przypomnieć: mieszkanie jest jego, więc jeżeli coś jej nie pasuje, niech szuka, gdzie iść.

Ale iść nie miała dokąd. Wanda przetrwała – dla dzieci. Nie było w niej ani grama miłości do męża, tylko gorycz i rozczarowanie. Z czasem jednak coś się zmieniło. Dostała pracę w HR-ach, zaczęła zarabiać. Tadeusz kręcił się po warsztatach samochodowych. Na jedzenie starczało, ale szczęścia nie przybyło.

Gdy Piotr poszedł do technikum, a Kasia miała zaledwie czternaście lat, Tadeusza zabrakło. Zawał. Wanda oczywiście popłakała – ale bez dramatu. Dla niej zawsze był kimś obcym. Pogrzebała męża i została sama z dziećmi. Wtedy miała ledwie czterdzieści pięć lat, a czuła się jak staruszka. Żadnej miłości, żadnych marzeń, żadnej nadziei.

Żyła dla dzieci. Nie wtrącała się w ich życie, nie zadawała niemądrych pytań. Sama wiedziała, jak to jest – żyć z kimś, kogo się nie kocha. choćby wnuków nie prosiła – wiedziała, iż wszystko przyjdzie w swoim czasie. Ale gdy i Piotr, i Kasia znaleźli sobie partnerów, pobrali się, a potem podarowali jej wnuki – jej serce wypełniła prawdziwa radość.

Dzieci dbały o matkę, a ona często opiekowała się maluchami. Zebrali się rodzinnie i kupili babci domek letniskowy. Wanda spędzała tam każde lato z wnukami, w ciszy i spokoju.

Życie potoczyło się zwyczajnie. Bez emocji, bez wzruszeń. I Wanda już pogodziła się z tym, iż swoje kobiece szczęście dawno przegapiła. Często próbowała przypomnieć sobie coś dobrego z małżeństwa – i nie potrafiła. W końcu od początku wyszła za mąż bez miłości…

Aż przyszedł ten dzień. Wracali z działki. Autobus się zepsuł. Słońce prażyło, dzieci marudziły. Wanda wyjęła telefon, żeby zadzwonić do syna. I wtedy zatrzymał się samochód.

Za kierownicą siedział mężczyzna w jej wieku. Otworzył okno, spojrzał na autobus i zapytał:

— Awaria?
— Niestety tak… Straszny upał.
— Z dziećmi jedziecie?
— Tak. Już miałam dzwonić, żeby nas odebrali.
— Do miasta?
— Tak…
— Podwiozę was. I proszę się nie sprzeczać. Nie możecie tu stać w skwarze.

Najpierw Wanda chciała odmówić, ale w końcu skinęła głową – i dobrze zrobiła. Mężczyznę nazywali Roman. Też wracał z działki, tylko miał samochód. Po drodze się rozmówili. Był wdowcem, też miał wnuki, pracował jako inżynier, dbDom prowadził sam, a teraz, patrząc na uśmiechniętą Wandę, poczuł, iż po latach pustki w jego życiu znów może pojawić się ciepło.

Idź do oryginalnego materiału