Dzisiaj szczególnie ciężko mi pisać, ale muszę to zrobić. Gdy mąż odszedł, zostawiając mnie z niemowlęciem, wydawało mi się, iż świat się skończył. A potem przyszła jego matka. Jej „propozycja” zmroziła mi krew w żyłach.
To był zwykły wieczór, jak każdy inny. W końcu udało mi się uśpić małą Zosię i napiłam się zimnej herbaty. Cały dzień bez chwili wytchnienia – niemowlę to nie tylko dziecko, to cały kosmos, który pochłania każdą twoją myśl, każdy oddech, każdą chwilę snu. Od kiedy Tomek spakował walizki i zniknął bez słowa, żyłam jak we mgle. Noce spędzałam na cichym płakaniu w poduszkę, rachunki piętrzyły się na stole, a w sercu tkwiła ciągła pustka. Ale była ona – moja córeczka. Malutka istota, dla której każdego dnia znajdowałam w sobie siłę.
Wtedy usłyszałam pukanie do drzwi – mocne, stanowcze. Otworzyłam, a na progu stała teściowa. Nie mogłam uwierzyć – przez cały ten czas ani słowa, ani telefonu, zero zainteresowania wnuczką. A teraz stała jak gdyby nigdy nic.
Wpuściłam ją w milczeniu. Usiadłyśmy w salonie, a powietrze stało się gęste od niewypowiedzianych słów. Patrzyła na mnie tym swoim badawczym spojrzeniem, jakby oceniała chorego w terminalnym stadium. I wtedy zaczęła mówić.
— Wiem, iż ci teraz trudno — powiedziała, składając dłonie. — Zostałaś sama, bez męża, bez grosza przy duszy, z dzieckiem na rękach. Ale przyszłam z rozwiązaniem. Nie propozycją, tylko tym, co należy zrobić.
Słowa spadały jak uderzenia młota. Nie pytała, jak pomóc – mówiła, co mam zrobić. Poczułam, jak lodowata fala straku ściska mi gardło.
— Oddaj nam dziecko — kontynuowała. — Ja i Stanisław możemy ją wychować. Ty jesteś młoda, jeszcze sobie ułożysz życie, znajdziesz porządnego męża. Zaczniesz od nowa. A dziewczynka będzie miała wszystko, co trzeba.
Zdrętwiałam. Myślałam, iż mi się przywidziało.
— Co… co pani powiedziała? — wyszeptałam.
— Nie radzisz sobie, to widać. Dziecko potrzebuje stabilnego domu, dorosłych, którzy zapewnią mu przyszłość. A ty co masz? Brak pieniędzy, brak perspektyw. Chcesz się męczyć i jeszcze męczyć ją? To nie jest żadna łaska trzymać je przy sobie.
W uszach zaczęło mi dzwonić. Przycisnęłam dłonie do brzucha, jakbym chciała stworzyć tarczę. To nie była troska – to był ultimatum. Chciała zabrać mi moje dziecko i jeszcze udawać, iż to dla mojego dobra.
— Chce pani, żebym… porzuciła własne dziecko? — wydusiłam z siebie, czując, jak żołądek podchodzi mi do gardła.
— Tak. To jedyne rozsądne wyjście. Dasz jej więcej, oddając ją nam.
Pamiętam, jak wstałam – kolana miałam jak z waty. Patrzyłam na tę kobietę, która przez całe życie trzymała swojego syna żelazną ręką, manipulowała, krytykowała, łamała, a teraz przyszła po moją córkę.
— Niech pani wyjdzie. Natychmiast — powiedziałam cicho, choć w środku płonęłam.
— Pomyśl o tym — dodała, podnosząc się. — Póki nie jest za późno.
— WYJŚĆ! — krzyknęłam, nie panując nad głosem.
Gdy tylko za nią zatrzasnęłam drzwi, osunęłam się na podłogę, tuląc śpiącą Zosię. Serce waliło mi jak młot. Gładziłam jej maleńkie paluszki i powtarzałam przez łzy:
— Nikomu. Nigdy cię nie oddam.
Tej nocy nie zmrużyłam oka. Myślałam o tym, jak łatwo ludzie próbują odebrać to, co dla ciebie najcenniejsze. Wspominałam, jak nosiłam ją pod sercem, jak bałam się o nią na każdej wizycie u lekarza, jak pierwszy raz przytuliłam. A teraz ktoś uznał, iż nie zasługuję na bycie jej matką – tylko dlatego, iż jest mi ciężko.
Tak, jest trudno. Tak, płaczę w nocy. Tak, w lodówce pusto i wisi nade mną dług. Ale to moje dziecko. I walczę o nią każdego dnia. Oddycham, tylko żeby ją nakarmić. Uczę się być silna – dla niej. Choć nogi się podemną uginają, stoję – przez nią.
Nie jestem idealną matką. Ale jestem prawdziwa. I lepiej być prawdziwą niż wygodną. Lepiej kochać w biedzie niż oddać dziecko komuś, kto traktuje je jak przedmiot do przekazania.
Od tamtego dnia nie wpuściłam teściowej już ani razu. I nigdy tego nie pożałuję. Bo zrozumiałam wtedy jedno: mogę być sama przeciwko całemu światu, ale mojej córki nigdy nie zdradzę.