Był to zwyczajny wieczór. Z trudem ułożyłam córeczkę do snu, w końcu pozwoliłam sobie usiąść na chwilę i nalać ostudzonej herbaty. Cały dzień nie zdążyłam ani zjeść, ani złapać oddechu. Niemowlę to nie tylko dziecko. To cały świat, który chce zabrać cię w całości: każdą komórkę, każdy nerw, każdą minutę snu. Odkąd mój mąż odszedł – po prostu pewnego dnia spakował swoje rzeczy i zniknął – żyłam jak we mgle. Łzy w poduszkę nocą, rachunki, których nie było z czego zapłacić, nieustanne uczucie lęku i samotności. Ale była ona. Moja córka. Malutka istotka, za którą kurczowo chwytałam się każdego dnia.
Nagle – pukanie do drzwi. Przenikliwe, natarczywe. Otworzyłam, a w progu stała teściowa. Nie poznałam jej od razu – przez cały ten czas od odejścia męża ani razu się nie odezwała. Ani telefonu, ani słowa wsparcia, ani zainteresowania wnuczką. A teraz – stała, jakby nic się nie stało.
Wpuściłam ją w milczeniu. Usiadłyśmy. W powietrzu zawisło napięcie, jakby zgęstniało. Patrzyła na mnie, mrużąc oczy, jak lekarz na beznadziejnego pacjenta. I nagle zaczęła mówić.
— Wiem, iż jest ci ciężko – zaczęła. – Zostałaś sama, bez męża, bez pieniędzy, z niemowlęciem na rękach. Ale przyszłam z propozycją. adekwatnie nie propozycją – z decyzją. Z tym, co trzeba zrobić.
Słowa uderzyły w podłogę jak ciężkie kroki. Nie „jak ci pomóc”, nie „czym się mogę zająć”, tylko co ty musisz zrobić. Opanował mnie niepokój.
— Oddaj nam dziecko – powiedziała. – Ja i mąż je wychowamy. Ty jeszcze masz całe życie przed sobą, jesteś młoda, będziesz mieć nową rodzinę, porządnego męża. Zaczniesz wszystko od nowa. A dziewczynka… my się nią zajmiemy.
Zdrętwiałam. Wydawało mi się, iż źle usłyszałam.
— Przepraszam, co? – wyszeptałam z ledwością.
— Nie dajesz sobie rady, to widać. Dziecko potrzebuje stabilnego domu, dorosłych, którzy dadzą mu wszystko. A ty co? Ani grosza, ani stabilności, ani perspektyw. Chcesz się dalej męczyć? A dziewczynka będzie cierpieć. Nie robisz jej przysługi, trzymając ją przy sobie.
W uszach zaczęło mi dzwonić. Przycisnęłam dłonie do brzucha, jakbym chciała się bronić. To nie była troska. To był ultimatum, propozycja odebrania mi córki – podana jako akt łaski.
— Chcecie, żebym… porzuciła własne dziecko? – powiedziałam, czując, jak podchodzą mi mdłości.
— Tak. To będzie adekwatne. Ona dostanie to, czego ty nie możesz jej dać. A ty będziesz wolna.
Pamiętam, jak wstałam. Jak zadrżały mi kolana. Jak podniosłam na nią wzrok – na kobietę, która trzymała mojego męża w żelaznej garści przez całe życie, która manipulowała, wyrzucała mu, łamała wolę, a teraz postanowiła złamać także moją.
— Proszę wyjść. Natychmiast – powiedziałam spokojnie. Choć w środku wszystko we mnie płonęło.
— Pomyśl – dodała. – Dopóki jeszcze jest czas.
— WYNOS SIĘ! – głos mi się załamał.
Wyszła. Ja zamknęłam za nią drzwi, osunęłam się po ścianie i długo siedziałam na podłodze, tuląc śpiące dziecko. Serce waliło mi tak mocno, jakbym przebiegła maraton. Gładziłam te malutkie paluszki i szeptałam:
— Nikomu. Nikomu cię nie oddam.
Tej nocy nie zmrużyłam oka. Myślałam o tym, jak łatwo niektórzy ludzie odbierają to, co jest ci droższe niż życie. Przypominałam sobie, jak nosiłam córkę pod sercem, jak bałam się o nią na każdej wizycie u lekarza, jak po raz pierwszy przytuliłam ją do piersi. A teraz ktoś postanowił, iż nie jestem godna być jej matką – tylko dlatego, iż jest mi ciężko.
Tak, jest mi ciężko. Tak, płaczę w nocy. Tak, mam pustą lodówkę i długi. Ale to moja córka. I walczę o nią każdego dnia. Wypruwam sobie płuca, by ją wykarmić. Uczę się być silna – dla niej. Trwam – przez nią.
Nie jestem idealną matką. Ale jestem prawdziwa. A lepiej być prawdziwą niż wygodną. Lepiej być biedną, ale kochającą, niż oddać dziecko komuś, kto uważa je za rzecz, którą można przekazywać z rąk do rąk.
Od tamtego dnia nigdy więcej nie wpuściłam teściowej do domu. I nigdy tego nie pożałuję. Bo tamtego wieczoru zrozumiałam jedno: na tym świecie mogę zostać zupełnie sama, ale córki nigdy nie zdradzę.