Z Wiktorem spotykałam się od pół roku. A kiedy dowiedziałam się, iż jestem w ciąży — bez wahania mi się oświadczył. Było cudownie. Planowaliśmy ślub, później pojechaliśmy w podróż poślubną, cieszyliśmy się sobą i życiem. O wyznaczonym terminie urodził się nasz synek. Wiktor bardzo chciał mieć właśnie syna.
Jeszcze zanim zostaliśmy małżeństwem, powiedział mi kiedyś żartobliwie: „Jak się pobierzemy, to będziemy mieć syna i damy mu na imię Artur.” Zapytałam, a jeżeli będzie dziewczynka? A on tylko machnął ręką: „Nie będzie. Będzie Artur.” Tak też się stało. I faktycznie daliśmy mu to imię — spełnienie marzenia Wiktora. Oboje byliśmy szczęśliwi. Ale to szczęście okazało się krótkie. Żadne z nas nie było gotowe na to, co przyniesie codzienność.
Mały prawie w ogóle nie spał. Zaczęły się noce bez snu, sterty pieluch, zmęczenie, nieustanne niewyspanie. Byłam wykończona, a pomoc nie przychodziła znikąd. Oczywiście wpływało to na mój nastrój — gdy Artur zasypiał, ja padałam na twarz. Nie miałam już siły ani ochoty na rozmowy, czułość, ani bycie „żoną”. Oddalaliśmy się od siebie. Zaczęły się kłótnie. On tego nie rozumiał, a ja miałam mu za złe, iż wychodził z kolegami, zamiast zostać i pomóc.
W końcu powiedziałam, iż chcę rozwodu. Nie próbował mnie zatrzymać. Decyzja była ostateczna. Gdy był w pracy, w dwa dni się spakowałam i wróciłam do rodziców. I wtedy zaczęło się prawdziwe piekło. Jakby ktoś go podmienił — tyle pretensji i oskarżeń nie usłyszałam przez całe swoje życie. Rozmowy o alimentach ciągnęły się tygodniami.
Na szczęście to wszystko działo się na początku maja — moje przyjaciółki ruszyły mi z pomocą. Jeździłyśmy nad wodę, spacerowałyśmy, gadałyśmy o wszystkim. Powoli odzyskiwałam siebie.
Po kilku miesiącach przypomniałam sobie o koleżce z roku — takim jednym, który zawsze mi się podobał. Znalazłam go na Facebooku i… spotkaliśmy się. Okazało się, iż i ja nie byłam mu obojętna. Znowu poczułam się piękna, zauważona, potrzebna. To lato było moje — zaczęłam biegać, chodziłam na fitness, zadbałam o siebie.
Po trzech miesiącach znajomości — oświadczył mi się.
Jesteśmy razem już cztery lata. Artur mówi na niego „tata”. A swojego biologicznego ojca nie zna. Niedługo nasza rodzina się powiększy i… jestem naprawdę szczęśliwa.