Kiedy weszłam do rodziny męża, musiałam zaakceptować ich rodzinne tradycje — na urodziny i inne święta zawsze się spotykają i obdarowują prezentami i pieniędzmi. Rodzina jest duża, więc wszystkim trzeba coś podarować. Nie od razu, ale zaczęłam zauważać, iż siostra męża nigdy nic mi nie daje. Myślę, iż czas pokazać Ani, iż ze mną też trzeba się liczyć

przytulnosc.pl 2 tygodni temu

Mogłabym powiedzieć, iż jestem w pełni szczęśliwa w małżeństwie, gdyby nie moja szwagierka. Relacje z siostrą męża od początku nie układały się najlepiej. Trzy lata temu weszłam do ich rodziny i niemal od razu poczułam, iż mnie tam nie szanują. Jako nowa osoba starałam się pomagać, zwłaszcza iż mieszkają w domu z ogrodem. Może nie zawsze mi wychodziło (mam poważne problemy zdrowotne), ale się starałam.

Pracuję w przychodni, do której zapisani są wszyscy z rodziny męża, więc z zapisami do lekarzy, załatwianiem skierowań czy robieniem kserokopii nigdy nie było problemów. Uważałam to za moją „pomoc” rodzinie.

Mój mąż ma dwie siostry i starszego brata. Przez pierwsze dwa lata małżeństwa budziłam się na telefony jego sióstr — wciąż czegoś chciały. Żeby ich zawieźć do lekarza, do sklepu, żeby mąż do nich przyjechał i pomógł. Weekend w weekend jakieś prośby. Choć jedna z sióstr ma męża i trójkę dzieci, a teściowie mieszkają w sąsiednim domu, jej rodzice — dosłownie kilka przystanków dalej.

Zawsze uważałam za niesprawiedliwe, iż mój mąż rzucał wszystko i biegł pomagać siostrze, a mnie zostawiał. Próbowałam z nim o tym rozmawiać, ale słyszałam tylko: „Nie zrozumiesz, jesteś jedynaczką”.

Od początku musiałam przyjąć ich zwyczaje — na urodziny wręczają sobie koperty z pieniędzmi, a na święta — skromne prezenty. Nie miałam nic przeciwko.

Rodzina jest spora — oprócz teściów, dziadkowie, dwie siostry, brat, sześcioro siostrzeńców i bratanków. I każdemu coś trzeba było podarować. Zauważyłam, iż właśnie ta siostra — Ania — nigdy nic nam nie daje. Ani na Nowy Rok, ani na urodziny — ani mnie, ani mężowi. Choć innym kupują. A Ania i jej mąż wcale nie są biedni.

Kiedy przychodziła do przychodni, nigdy jej nie odmawiałam. Zawsze pomagałam — czy to skierowanie, czy ksero — wszystko załatwione. choćby „dziękuję” nie usłyszałam.

Ale dobiło mnie coś innego. W lutym moje zdrowie się pogorszyło i musiałam iść do szpitala. Wszyscy o tym wiedzieli. Spotkałam Anię w aptece obok pracy, powiedziała mi, iż spodziewa się czwartego dziecka, ale choćby z grzeczności nie zapytała, jak się czuję. Wieczorem mąż dzwoni i pyta, kiedy będę w przychodni, bo siostra potrzebuje zrobić ksero. Miała mój numer, ale wolała iść przez męża.

Odpowiedziałam, iż nie wiem, bo mam urlop i szykuję się do szpitala. Ale ją interesowało tylko to ksero. A przecież obok przychodni są jeszcze dwa punkty, gdzie można je zrobić. Ale u mnie — za darmo. Pieniądze na czwarte dziecko się znajdą, a na ksero już nie?

Oczywiście odmówiłam, nie będę jechać do pracy tylko po to, by robić jej ksero.

Po szpitalu spotkałyśmy się na urodzinach starszego brata. Spóźniliśmy się trochę, impreza była już w pełni. Przywitałam się ze wszystkimi, tylko Ania jako jedyna nie odpowiedziała. Usiadłam do stołu, a ona demonstracyjnie wstała i poszła do kuchni.

Minął już miesiąc od naszej rozmowy w aptece, a ja wciąż zastanawiam się — czy ona naprawdę obraziła się o to ksero?

Może tak, może nie — już mnie to nie obchodzi. Przy następnej „prośbie” pewnie odmówię. Myślę, iż czas pokazać Ani, iż ze mną też trzeba się liczyć.

Idź do oryginalnego materiału