— Najpierw się zestarzałaś, a teraz jeszcze zachorowałaś! Dość tego, biorę rozwód! — rzucił mąż, nerwowo zatrzaskując drzwi. Nie miał pojęcia, jak bardzo się mylił…
Halina siedziała przy kuchennym stole, ściskając telefon w dłoniach. Głos po drugiej stronie przekazał jej wiadomość tak niespodziewaną, iż na chwilę świat przestał istnieć. Myśli wirowały w głowie jak liście na wietrze, ale żadna nie układała się w spójny plan.
Co teraz? To pytanie dudniło w jej sercu, ale odpowiedź nie przychodziła. Dzielić się swoimi troskami nie zamierzała — dawno zrozumiała, iż ludzie rzadko cieszą się szczerze cudzym szczęściem, a jeszcze rzadziej współczują prawdziwie. Słowa to jedno, a co kto ma w sercu — Bóg jeden wie.
Kiedyś mogła opowiedzieć wszystko rodzicom. Byli jej opoką. Teraz ich zabrakło, a Halinie brakowało ich bardziej niż kiedykolwiek. Mąż? Kiedyś mu ufała, ale ostatnio stawał się coraz chłodniejszy. Coraz częściej rzucał dwuznaczne uwagi o jej wieku, sugerując, iż jesień życia przyszła dla niej za wcześnie. Raz zacytował artykuł o tym, iż kobiety starzeją się szybciej od mężczyzn, innym razem wspomniał, iż przestała dbać o siebie.
Ale Halina nie widziała w sobie zmian. przez cały czas chodziła do fryzjera, robiła manicure w domu po fatalnej wizycie w salonie, nosiła stylowe ubrania. Cóż, lata odcisnęły swoje piętno, ale przecież on też nie młodniał. Inne pary w ich wieku trzymały się za ręce, śmiały się, planowały wspólną przyszłość. A ona coraz częściej zostawała sama — mąż „zostawał w pracy”, a ona doskonale wiedziała, iż te „nadgodziny” miały zupełnie inne wytłumaczenie.
Nie chciała obarczać dzieci swoimi zmartwieniami. Córka niedawno wyszła za mąż i szykowała się do macierzyństwa, a syn studiował w innym mieście. Postanowiła im nie przeszkadzać. Ale jedno wiedziała na pewno — musi porozmawiać z mężem. Niech raz na zawsze powie, czy został w nim jeszcze ten człowiek, w którym się kiedyś zakochała.
Wieczorem powitała Jacka z pracy poważnym spojrzeniem.
— Coś się stało? — zdziwił się, widząc jej minę.
— Tak — Halina wzięła głęboki oddech. — Dostałam nie najlepszą diagnozę. Powiedz mi, jeżeli będę potrzebowała pomocy, zostaniesz przy mnie?
Jacek się zaniepokoił.
— Jaką diagnozę?
— To nieważne — odparła. — Ważne, czy zostaniesz, jeżeli będzie mi ciężko?
Mężczyzna westchnął, przetarł twarz dłonią i opadł na fotel.
— Halinka, rozumiesz… Sam dałaś mi pretekst, żeby o tym powiedzieć. Od dawna nosiłem to w sobie. w uproszczeniu — odchodzę. Za gwałtownie się zestarzałaś, a teraz jeszcze ta choroba… Wybacz, ale nie jestem gotów się tobą zajmować. Ja jeszcze mam przed sobą życie, a tu… kłopoty. Poza tym, jest już ktoś inny. Dasz radę, zawsze dawałaś.
Szybko wstał, poszedł do sypialni, spakował rzeczy do torby.
— Resztę zabiorę później. Lec się. Nie wspominaj mnie źle.
Drzwi się zatrzasnęły, a Halina została sama. Nie płakała. Tylko zmęczona się uśmiechnęła: „No i wszystko jasne”.
Minęło kilka dni. Halina siedziała przy oknie, zastanawiając się, co dalej. Zadzwonił telefon. Na ekranie wyświetlił się numer syna.
— Mamo, jesteś w domu? — rozradowany spytał Kamil.
— Tak, oczywiście. Kiedy przyjeżdżasz?
— I tu niespodzianka! Dostałem staż w naszym mieście! Wyobrażasz sobie?
Halina roześmiała się.
— To dopiero prezent!
Po raz pierwszy od dawna poczuła ulgę.
Tydzień później Kamil był już w domu. Tego samego wieczoru Halina postanowiła z nim porozmawiać.
— Kamilek, dowiedziałam się czegoś ważnego… — zaczęła. — Dzwonił do mnie notariusz. Wyobraź sobie, okazało się, iż nie byłam biologiczną córką moich rodziców. Moja prawdziwa matka porzuciła mnie jako dziecko i wyjechała za granicę z bogatym mężczyzną. Niedawno owdowiała, wynajęła detektywa, żeby mnie odnaleźć. Ale nie zdążyła — zginęła w katastrofie lotniczej. Teraz mam przejąć spadek.
Kamil gwizdnął.
— No, to dopiero historia! Wątpisz?
— Tak. Nie wiem, jak to przyjąć. Ona mnie odrzuciła, a teraz mam przyjąć jej pieniądze?
— Mamo, ale jeżeli odmówisz, wszystko pójdzie w nieznane ręce. A tak… Będziesz zabezpieczona.
— Masz rację. Tylko choćby nie wiem, od czego zacząć. Języka nie znam, paszportu nie mam…
— Damy radę — pewnie powiedział Kamil. — Znajdę prawnika, który pomoże.
Kilka dni później Halina stała na schodkach samolotu w obcym kraju. Obok niej — jej pełnomocnik, Władysław, doświadczony adwokat, który znał wszystkie niuanse sprawy. Okazał się nie tylko profesjonalistą, ale i ciekawym człowiekiem.
— Halina, wie pani, nie od razu zgodziłem się na tę sprawę. Ale coś mi podpowiedziało, iż spotkanie z panią będzie ważne — przyznał.
Uśmiechnęła się.
Sfinalizowali formalności, ale sprzedaż nieruchomości zajęła trochę czasu. Władysław pokazał jej miasto, zabrał na zwiedzanie. Stopniowo Halina uświadomiła sobie, iż po raz pierwszy od wielu lat czuła się… szczęśliwa.
Gdy wszystko było już załatwione, Władysław odprowadził ją na lotnisko.
— Halina, szczerze mówiąc, będzie mi pani brakowało. Dawno nie spotkałem kogoś, z kim rozmawia się tak lekko.
— W takim razie przyjedź w odwiedziny — powiedziała łagodnie.
— Na pewno — uśmiechnął się.
Wróciwszy do domu, Halina rozdzieliła pieniądze sprawiedliwie: kupiła Kamilowi mieszkanie, córce założyła konto, część ulokowała na lokacie.
O Jacku nie myślała. Ale pewnego dnia zadzwonił telefon. Na progu stał Jacek. Pijany, zaniedbany.
— Halina… Weź mnie z powrotem — wybełkotał.
— Wynoś się.
— Komu ty tak— Komu ty tak jeszcze będziesz potrzebna? — zachichotał, ale urwał, gdy zza pleców Haliny wyszedł Władysław z bukietem róż w dłoni.