REKLAMA
Dlatego, iż w praktyce szkolne mikołajki wcale tak nie wyglądają.Do dziś pamiętam stres, jaki wywołała w nas wychowawczyni w czwartej klasie szkoły podstawowej oświadczając, iż zorganizujemy losowanie mikołajkowe, ale prezenty mamy wykonać własnoręcznie. Dziś, z perspektywy dorosłej kobiety i mamy, choćby rozumiem intencje wychowawczyni. Prezent wykonany samodzielnie jest - przynajmniej w założeniu - bardziej osobisty, bo trzeba poświęcić swój czas i naprawdę się przyłożyć, by był ładny. Poza tym niwelują się różnice majątkowe między dziećmi. Po rękodziele nie widać, ile kasy mają rodzice. Ale powiedzmy sobie szczerze: byliśmy w czwartej klasie. Który dziesięciolatek marzy o otrzymaniu prezentu wykonanego przez innego dziesięciolatka? Ta historia, choć pamiętam ją do dziś, jeszcze nie jest najgorsza z zestawu historii związanych z mikołajkowymi losowaniami.
Zobacz wideo
Każdy, kto przeszedł przez procedurę szkolnego losowania mikołajkowego wie, iż najważniejsze jest szczęście. Możesz wylosować dobrze, czyli swojego bliskiego kolegę czy koleżankę. Możesz trafić też fatalnie - czyli wylosować kogoś, kogo bardzo nie lubisz. I każdy, kto obserwował klasowe losowania wie, iż wynik jest anonsowany na całą salę głośnym "ufff!" albo wręcz przeciwnie: "no nie, dlaczego akurat ja?!". Natomiast już na najbliższej przerwie wszyscy wiedzą kto kogo ma i iż "ten to ma najgorzej, bo wylosował tamtego!". Co czują dzieci odrzucane przez grupę albo gnębione, kiedy dowiadują się, kolejny zresztą raz, iż dla kogoś konieczność kupienia im prezentu jest tragedią życiową? Nikt się nad tym nie zastanawia.Skoro jesteśmy po losowaniu, to pora na kolejny etap: giełdę. Na giełdzie wymienia się losy. I zaraz się okazuje, iż akcje Marka czy Julki zwyżkują, bo każdy chce je nabyć. U Kasi czy Piotrka trwa bessa, natomiast u Ani czy Edka już krach, bo ich nie chce mieć absolutnie nikt. Spontanicznie i oddolnie tworzy się więc ranking, kto w klasie jest fajny, a kto niefajny. Znów: o tym, ile przykrości można w ten sposób sprawić, nikt nie myśli. A mówię tu na razie o zwyczajnych dziecięcych zachowaniach. A przecież kilka trzeba, by sprawy przybrały o wiele bardziej dramatyczny obrót. Zdarzają się łzy "bo ja nie chcę go mieć" albo awantury "bo ona się miała wymienić, ale teraz powiedziała, iż nie!".
Przeszliśmy przez losowanie, przeszliśmy przez giełdę. I tu, na tym etapie, zaczyna się zabawa dla rodziców, którzy wypisują do siebie na messengerze albo łapią się pod szkołą, bo "mój syn wylosował twoją córkę" i nie wiedzą, co kupić. No bo w sumie skąd mają wiedzieć, jeżeli mamy klasę powiedzmy 27-osobową i część dzieci zna się adekwatnie tylko z nazwiska. Trudno tu o pełen ciepła i osobisty podarek. Raczej jest to kolejny obowiązek szkolny dla dzieci i rodziców w stylu przygotowania ciasta na klasową Wigilię. W efekcie więc kupuje się cokolwiek, żeby tylko mieć to z głowy, albo "zgodnie z zamówieniem", czyli konkretną wskazaną przez dziecko albo rodzica rzecz. Trudno więc mówić o niespodziance.Dochodzi jeszcze aspekt finansowy. Na ogół w mikołajkowych losowaniach jest ustalony z góry budżet. Ale w grudniu, kiedy każda rodzina ma naprawdę dużo wydatków, to kolejne 50 zł może robić różnicę. Szczególnie iż i tak większość dzieci dostaje mikołajkowy podarek w domu. Ten szkolny jest więc kolejny.No dobrze, więc co w zamian? Możliwości jest naprawdę wiele. Cała klasa może dostać taki sam podarek - wtedy nie ma płaczu i kwasów, iż ktoś ma fajniejszy prezent, a ktoś mniej fajny. Można też pojechać na mikołajową wycieczkę albo zorganizować świąteczne warsztaty. Możliwości jest naprawdę dużo.A jak wyglądają mikołajki w szkole waszych dzieci? Czy coś byście zmienili? Może macie jakieś sprawdzone sposoby na mikołajki? Piszcie do nas na edziecko@grupagazeta.pl