Wywiadówki to przykry obowiązek rodziców
Każdy, kto choć raz uczestniczył w szkolnym zebraniu rodziców, zna ten scenariusz. Wychowawczyni klasy zaczyna od bieżących informacji: uwag organizacyjnych, może przypomni o tym, iż warto dzieciom podpisywać przybory szkolne, opowie o planowanej na za miesiąc wycieczce.
Rodzice kiwają głowami, notują coś w telefonach. Nuda. Ale wystarczy, iż padnie pytanie: "To co robimy z trójką klasową?" albo: "Jak robimy z papierem do ksero? Składka – dziesięć złotych od dziecka?". I nagle atmosfera gęstnieje. Ziewający ojcowie się ożywiają, mamy zaczynają nerwowo szukać argumentów. I mamy wojnę.
Nagle okazuje się, iż jedni uważają, iż szkoła powinna zapewnić wszystko z budżetu, inni, iż to przecież tylko symboliczna kwota. Padają słowa o niesprawiedliwości, o tym, iż ktoś płaci, a ktoś inny nie, o zasadach. Dyskusja trwa dłużej niż jakikolwiek inny punkt zebrania.
Do trójki oczywiście nikt nie chce zgłosić się na chętnego. Niby trzy nazwiska do wpisania na kartkę, ale nikt nie chce. Cisza, spuszczone głowy, nagle wszyscy mają pilne sprawy do załatwienia.
Potem zaczyna się lawirowanie: "Ja mogę, ale tylko jak ktoś inny też", "W zeszłym roku byłam, więc w tym niech ktoś inny się poświęci". Negocjacje jak przy wyborach parlamentarnych.
Problemy dzieci traktowane są po macoszemu
Ale kiedy wychowawczyni proponuje, żeby chwilę porozmawiać o tym, jak dzieci czują się w klasie, czy są konflikty, czy ktoś ma trudności z nauką, atmosfera opada. Nikt nie ma pytań. Nikt nie chce drążyć. Bo to trudniejsze i wymaga uwagi, refleksji i empatii.
W rezultacie z zebrań wychodzimy ze świadomością, iż ustaliliśmy wysokość składki i iż pani Kasia jednak dała się namówić do trójki, ale kilka wiemy o tym, czy nasze dzieci naprawdę czują się w tej klasie bezpiecznie. Czy mają przyjaciół i czy nie ma tam przemocy rówieśniczej. Nie mówię, iż tak jest wszędzie, ale to jednak częsty obraz, kiedy słucham, jak opowiadają mi o tym znajome.
Łatwiej się pokłócić o dziesięć złotych niż zapytać, dlaczego syn wraca smutny, albo czy córka naprawdę dobrze odnajduje się w grupie. Łatwiej udawać, iż takie trudne rzeczy nie mają miejsca w naszej klasie, bo dzieci są zbyt dobre, za mądre i w ogóle "och" i "ach".
Moje słowa nie są apelem o to, żeby nagle zrezygnować z omawiania na zebraniach składek czy organizacyjnych spraw. To też jest potrzebne. Ale proporcje są zupełnie zaburzone, bo dziesięć złotych na ksero nie zaważy na przyszłości naszego dziecka. Ale brak rozmowy o tym, iż w klasie ktoś jest wyśmiewany albo iż dzieci boją się zgłaszać do odpowiedzi – już tak.
Może więc na następnym zebraniu warto podejść do spraw inaczej. Zamiast zaczynać od składek i wyborów, poprosić wychowawcę, żeby najpierw opowiedział o atmosferze w klasie. O tym, co dzieci przeżywają, jakie mają potrzeby. A dopiero potem rozstrzygać kwestie "techniczne".