Edukacja zdrowotna: sprzeciw środowiska kościelnego
Od początku września i rozpoczęcia roku szkolnego 2025/2026 w przestrzeni publicznej najwięcej emocji związanych ze szkolnictwem budzi przedmiot edukacja zdrowotna. Decyzją Ministerstwa Edukacji Narodowej, edukacja zdrowotna zastąpiła Wychowanie do życia w rodzinie i ma program nauczania, który jest bardziej nowoczesny.
Na przedmiocie uczniowie zapoznają się z kwestiami dotyczącymi dbania o zdrowie i dojrzewaniem, ale również są treści związane z profilaktyką uzależnień, przeciwdziałaniem hejtowi czy dbaniem o zdrowie psychiczne.
Przedmiot nie jest obowiązkowy, więc rodzice mają prawo wypisać z niego ucznia. Środowiska medyczne są jednak zdania, iż to bardzo potrzebne lekcje i choćby pojawiały się głosy apelujące do MEN, by edukacja zdrowotna była jednak obowiązkowa.
Argumentem jest to, iż dzisiejsze dzieci i młodzież praktycznie większość wiedzy zdobywają od siebie wzajemnie oraz przez internet, trafiając na nie do końca rzetelne źródła. Na lekcjach uczniowie mogliby zapoznać się z wiedzą, która jest potwierdzona badaniami i ma sprawdzone źródła.
Tymczasem m.in. środowiska kościelne i prawicowe nawołują do zrezygnowania z przedmiotu i apelują do rodziców, by wypisywali dzieci i młodzież z lekcji edukacji zdrowotnej. Podpierają się tezą, iż zajęcia będą demoralizujące, sek#$%zujące i staną się tubą propagandową obecnego rządu.
Lekcje nieobowiązkowe, więc lekceważone
Tymczasem w społeczeństwie widać inny problem – dzieci i młodzież masowo rezygnują z zajęć edukacji zdrowotnej, ale wcale nie ze względu na religię, wiarę i prawicowe przekonania. Przedmiot stał się kontrowersyjny, a jego nieobowiązkowy charakter sprawia, iż dyrekcje szkół mają kłopot z tym, jak go umieścić w planie.
Niby nie musi być jak religia na pierwszej czy ostatniej lekcji, ale jeżeli ponad połowa klasy na niego nie będzie chodziła, to władze szkoły nie chcą, żeby był w środku planu zajęć i sprawiał, ze duża grupa uczniów będzie zmuszona przesiadywać na okienkach.
Dodatkowo niechęć do przedmiotu jest spowodowana właśnie medialną dyskusją o nim. Niby wielu rodziców uważa, iż program nauczania jest dobry, chcieliby, żeby ich dzieci dowiadywały się na lekcjach o tym, jak dbać o zdrowie, odcinać się od hejtu i unikać uzależnień.
Z drugiej strony większość uczniów chce zrezygnować z przedmiotu (skoro nie jest obowiązkowy) i mieć tę jedną lekcję tygodniowo mniej. Dzieci i młodzież przychodzą do rodziców, prosząc ich o wypisanie z edukacji zdrowotnej. Tłumaczą się tym, iż większość rówieśników rezygnuje, a oni nie chcą się czuć wykluczeni.
Presja rówieśnicza w tym temacie jest trudna, bo z jednej strony nikt nie chce, by jego dziecko było w szkole wytykane palcami, ale z drugiej rodzicom zależy na tym, by ich dzieci zapoznały się z potrzebną wiedzą z zakresu zdrowia.
Niepokojąca tendencja społeczna
Ostatnio pisaliśmy o tym, iż środowiska lekarskie bardzo zachęcają do uczestniczenia w tym przedmiocie, argumentując to tym, iż Polakom potrzebna jest świadomość dotycząca kwestii związanych ze zdrowiem.
Prof. dr hab. n. med. Witold Zatoński podczas 32. Krajowej Konferencji Zdrowych Miast Polskich odbywającej się w Kaliszu mówił z niepokojem o tym, jak sytuacja w tej chwili wygląda w polskich szkołach.
– Docierają do mnie wiadomości, iż są w Polsce klasy, w których 80 czy 90 procent dzieci pisze, iż nie chce chodzić na edukację zdrowotną. To jest coś chorego w społeczeństwie, które doprowadziło do takiej sytuacji – podkreślał.
Mówił też o tym, iż Polacy stosują za dużo używek np. alkoholu i papierosów, więc taka edukacja w szkołach jest niezbędna, by uczyć o ich negatywnych skutkach uzależnień.
Taka masowa niechęć do przedmiotu, którą spowodowała m.in. medialna burza, może przynieść wiele złego. Bo im mniej świadome społeczeństwo, tym więcej negatywnych zwyczajów. Od nich już prosta droga do coraz większych problemów zdrowotnych całego pokolenia.
Przedmiotu nie chcą uczniowie, a szkoły traktują go "po macoszemu"
Problemem jest też wspomniane już podejście szkół, które traktują przedmiot po macoszemu. Do prowadzenia lekcji zatrudniają nauczycieli po kursie, którym brakuje np. godzin do pełnego etatu, zapominając, iż edukacji zdrowotnej mieli uczyć pedagodzy i specjaliści, którzy są związani z szeroko pojętym segmentem promocji zdrowia (biolodzy, wuefiści, ale również położne, pielęgniarki czy dentyści).
Oprócz tego uczniowie słyszą na szkolnych korytarzach, iż edukacja zdrowotna to "piąte koło u wozu" i uczniowie adekwatnie nie muszą na nią chodzić, skoro nie jest obowiązkowa. Nie znam ucznia, który po takim komunikacie z entuzjazmem pójdzie na lekcje, by słuchać o tym, jak dbać o siebie.
Dobitnie napisali o tym autorzy facebookowej strony NIE dla chaosu w szkole: "Jeśli choćby rodzice są przekonani do nowego przedmiotu, to mogą mieć problem z namówieniem dzieci, by uczestniczyły w zajęciach.
– Dobrze wiedzą, iż to nie jest przedmiot obowiązkowy, a szkoła wcale do niego nie zachęca – mówi ojciec dwóch uczennic szkoły podstawowej w centrum Warszawy. [...] Jak pisze Małgorzata Zubik, w szkołach na Woli orientacyjne dane z poniedziałku wyglądają następująco: w nowych zajęciach nie będzie uczestniczyć 30 procent uczniów podstawówek oraz aż 70 procent uczniów szkół średnich. Może być ich jeszcze więcej, na składanie oświadczeń pozostało tydzień".
Edukacja zdrowotna miała być odpowiedzią na realne problemy młodego pokolenia, ale gwałtownie stała się tematem polityczno-religijnych i światopoglądowych sporów. Zamiast rzetelnej wiedzy o zdrowiu, dzieci dostają komunikaty, iż to przedmiot zbędny (bo nieobowiązkowy) i iż nikt z kolegów na niego nie uczęszcza.
Jeśli ten trend się utrzyma, szkoły stracą szansę, by uczyć dzieci i młodzież rzeczy naprawdę potrzebnych w obecnym, ale i w dorosłym życiu. A konsekwencje tego lekceważenia możemy odczuwać wszyscy – i to szybciej, niż nam się wydaje.