Wakacje z rodziną bywają trudną przeprawą
Czy tylko u mnie przed wyjazdem na wakacje atmosfera przypomina końcówkę "Titanica"? Ktoś płacze, ktoś się wydziera, walizka nie chce się domknąć, a dziecko jęczy, iż nie będzie spać w obcym łóżku... A to dopiero dzień przed wyjazdem.
Bo umówmy się: wakacje z dziećmi to nie jest bajka z folderu biura podróży. To raczej próba pogodzenia kilku kompletnie różnych potrzeb – i czasem człowiek ma ochotę wrócić do pracy już po pierwszej nocy w hotelu (na przykład ja).
Zdarza się, iż rodzice i dzieci kłócą się o wszystko. Dosłownie: o walizki (czy naprawdę trzeba brać sześć pluszaków?), o jedzenie (czy będzie coś normalnego, czyli frytki z ketchupem i nuggetsy jedzone w każdym zakątku Europy?), o to, czy dzień zaczynamy od muzeum czy od raczej zjeżdżalni, i czy "dziś znowu trzeba iść na spacer?!".
I choć wiem, iż dzieci nie muszą mieć takich samych wakacyjnych potrzeb jak rodzice (czyli: cisza, leżak, książka i kawa), to jednak trochę boli, gdy naszą ideę "wspólnego odpoczynku" ktoś właśnie zadeptał klapkami z Minionkami.
Prosty trik na urlop z dziećmi: kompromisy
Pierwsze dni to zawsze szarpanina. Nie fizyczna (choć to się oczywiście dzieje między synami - powstrzymajcie od szarpaniny dwóch kilkulatków...), tylko emocjonalna. Bo ja chcę odpoczywać offline, a dzieci offline nie chcą być w ogóle.
Ja marzę o świętym spokoju, one o całodniowej wejściówce do aquaparku. Ja chcę doświadczeń, odpocząć mentalnie, a one chcą animacji z roztańczoną pandą o 20:00. I tak sobie zderzamy te nasze światy, aż ktoś w końcu powie magiczne słowo: "kompromis".
W naszym przypadku oznacza to prostą zasadę: codziennie robimy jedną rzecz dla dzieci i jedną dla dorosłych. Raz jest to rejs statkiem z plastikową kierownicą i wściekle grającym delfinem, innym razem – kawiarnia z kojącym widokiem, planszówka i próba rozmowy bez przerywania co 12 sekund.
Nie jestem radykalna – nie zakazuję całkiem ekranów na wakacjach. Jasne, iż dzieci wieczorem mogą obejrzeć coś na telefonie (swoich jeszcze nie mają). Ale nie po to płacę za all inclusive z palmami, żeby synowie siedzieli z nosami w telefonach przy basenie.
Nauka odpuszczania i pokory
Staram się pokazać im, iż można się nudzić i ten proces prowadzi do kreatywnych efektów. Że warto popatrzeć w niebo, posłuchać cykad i poczuć, iż coś się naprawdę dzieje – tu i teraz.
I wiecie co? To czasem działa. Po kilku dniach urlopu puszczają napięcia, młodszy syn zaczyna w końcu spać dłużej niż do 6:30, dzieci przestają się bić o kolejność schodzenia po kręconych hotelowych schodach na śniadanie. Zaczynamy naprawdę być razem i odpoczywać jako rodzina.
Czy to wymaga odpuszczania? Owszem, i to sporo. Trzeba przełknąć fakt, iż nie każde wakacje to harmonia, błogi spokój i cisza (jej nie ma prawie nigdy). Ale można – serio, można – znaleźć sposób, żeby każda strona poczuła się usłyszana. I wtedy trochę bardziej to przypomina urlop.