“Gdzie twoja opieka nad maluchami? Kto pozwolił im brać ser? Trzymałam go dla mamy!” – wyrzuciła z siebie siostra.
W naszej rodzinie zawsze bardziej cieszono się z narodzin chłopców. Mieszkamy w Polsce i jakoś tak się złożyło, iż dziewczynki traktowano z pewną rezerwą. Tak wychowali mnie rodzice. Mam młodszego brata i siostrę, i widziałam, jak różnie traktowała nas rodzina.
Gdy urodziła się moja siostra, tata był strasznie rozczarowany. Chociaż USG wskazywało na dziewczynkę, do ostatniej chwili liczył, iż lekarze się pomylili, i dopiero w szpitalu przekonał się, iż nie. Ale kiedy mama zaszła w ciążę z bratem, tata po prostu rozkwitł! Krewni gratulowali rodzicom z wyjątkową czułością, wszyscy byli zachwyceni.
“Dziewczyna? Wyjdzie za mąż i odleci z gniazda. A syn – to kontynuacja rodu!” – powtarzał tata.
Różnica w wychowaniu była ogromna. Po narodzinach brata nie miał żadnych obowiązków domowych, nikt go nie karcił za słabe oceny czy psoty. Nie żeby traktowano nas z siostrą źle, ale czułyśmy tę różnicę. Brata dosłownie noszono na rękach.
Przez to uwierzyłam, iż we wszystkich rodzinach wola się synów. Z takim przekonaniem wyszłam za mąż. Żyliśmy z mężem w zgodzie, ufaliśmy sobie. Gdy powiedział, iż marzy o synu, nie zdziwiłam się – to wydawało się naturalne. Kiedy dowiedziałam się o ciąży, też liczyłam na chłopca. Ale lekarz na USG z uśmiechem oznajmił, iż będzie córeczka. W środku wszystko we mnie zamarło. Jak mu to powiedzieć? Bałam się, iż zrobi awanturę, spakuje się i wyjdzie.
Nie wiem, czemu tak myślałam, skoro moi rodzice nie rozstali się po naszym urodzeniu. Ale byłam załamana. Przez stres trafiłam do szpitala z zagrożeniem poronienia. Męża nie było w mieście, ale gdy się dowiedział, natychmiast do mnie przyjechał.
Nie znał jeszcze wyniku USG, a ja nie wiedziałam, jak mu powiedzieć, skoro tak marzył o synu. Mąż nie pytał o płeć dziecka, martwił się o mnie, dopytywał o zdrowie, obiecywał przynieść coś pysznego, prosił, żebym się nie denerwowała.
Po jego wyjściu długo płakałam. Pielęgniarka przyszła mnie uspokoić. Podzieliłam się z nią swoimi obawami. Nie wiem, jak zrozumiała moje łkanie, ale powiedziała, iż powinnam myśleć o dziecku, a nie o mężu.
“Facetów na świecie nie brakuje. Ważne, żebyś donosiła córeczkę, nerwy jej szkodzą” – mówiła.
Rano spotkała mojego męża i zaczęła go besztać. Myślała, iż już wie o płci dziecka i mnie uraził. Mąż wszedł do sali z szeroko otwartymi oczami i spytał, skąd wzięłam takie głupoty. Przyznałam się do wszystkiego. Popatrzył na mnie jak na wariatkę i powiedział, iż mu wszystko jedno, czy to chłopiec, czy dziewczynka. Żebym nie wymyślała.
Starałam się uspokoić, ale czasem myślałam, iż mąż po prostu nie chce mnie martwić, a sam jest rozczarowany. Ale gdy urodziłam córeczkę i zobaczyłam jego twarz, jego łzy, zrozumiałam, iż naprawdę się cieszy. Teraz z uśmiechem wspominam tamte obawy. Dobrze, iż pielęgniarka pomogła mi to ogarnąć, bo pewnie doprowadziłabym się do załamania jeszcze przed porodem.