Niedożywione czy otyłe?
Co do tego nie ma wątpliwości, iż statystyczny polski uczeń ma nadwagę lub mierzy się z otyłością. To są fakty i nie ma co z tym dyskutować. Faktem jest też to, iż w Rosji mają węgiel, u nas go brakuje, ale statystycznie do spółki z sąsiadami mamy się nieźle. Statystyka, to nie jest coś, czym zawsze powinniśmy kierować się w życiu, bo ona nie bada przypadku.
Weźmy więc Jasia, niech ma 7 lat. W jego klasie wszyscy są otyli, poza Jasiem. Jaś jak ma szczęście, zje jeden posiłek dziennie, bo jest tylko z mamą, tata alimentów nie płaci, a mama, jak się uda, zarobi trochę w pobliskiej fabryce. Jak nie, musi im wystarczyć 500+, zasiłek rodzinny i alimenty od państwa. Trzeba zapłacić za mieszkanie, opał, ubrania, leki, na jedzenie nie zawsze wystarcza.
No i powiedzcie Jasiowi, iż statystycznie jest otyły. Dla takich dzieci jak Jaś, albo tych w jeszcze gorszej sytuacji, kiedy choćby mama nie troszczy się, jak należy, darmowy obiad mógłby być wybawieniem. Jeden pewny i w dodatku ciepły posiłek dziennie, pięć razy w tygodniu. Dla takich Jasiów to marzenie, które może się, przynajmniej teoretycznie, spełnić.
Doktor grzmi: nie dokarmiać!
Dlaczego o tym piszę? Bo zobaczyłam kilka dni temu wpis na Twitterze, niejakiego Krzysztofa Bukiela. W tej chwili nie ma go już na tablicy, ale przezornie zrobiłam screenshot. Pan Krzysztof jest lekarzem rodzinnym, specjalistą chorób wewnętrznych, działaczem i publicystą. Przewodniczącym Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy.
W odpowiedzi na propozycję Lewicy, żeby jednak w tych ciężkich czasach wesprzeć polskie rodziny i karmić dzieci w szkole, tak, aby żadne z nich nie wychodziło z placówki głodne, napisał: "Ja się zastanawiam, jak te bezpłatne obiady dla wszystkich dziecka w szkole, mają się do tak powszechnej otyłości".
W pierwszej chwili naprawdę nie wiedziałam, jak to skomentować. Bo ten lekarz rodzinny chyba pracuje tylko z rodzinami w dobrobycie, jeżeli nie widzi tych głodnych uczniów. W niektórych szkołach dyrekcja karmi wszystkie dzieci, również te, które za obiady zapłacić nie mogą. Dlaczego? W myśl staropolskiej zasady: "Gość w dom, Bóg w dom", a może z miłości do dzieci, z otwartości, chęci niesienia pomocy, katolickiego miłosierdzia? Nie wiem, ale karmią.
Szkolny obiad to nie fast food
Jakiś czas temu sprawdzałyśmy koszt obiadów szkolnych w placówkach, a także dosłownie zaglądałyśmy do gara. Menu w szkolnej stołówce to, panie Krzysztofie, nie są obrazki z amerykańskich filmów. U nas nie karmi się dzieci frytkami, pizzą i burgerami. Tu jest domowa zupa, kasza, makaron, ziemniaki, mięso, surówka, owoc i kompot. Jak w domu, panie Krzysztofie. Jak w domu być powinno. Ale nie w każdym jest, bo ludzi często nie stać na taki "wypas".
Skoro już spomiędzy swoich postów przepełnionych ideologią pro-life wynurzył pan głowę, żeby spojrzeć na dzieci, które już chodzą po świecie i codziennie spędzają czas w szkole, to warto może przyjrzeć się lepiej. Zerknąć na te 170 tys., które chodzi głodne. Niech pan powie w twarz Jasiowi, iż nie popiera pan darmowych obiadów dla niego, bo w jego klasie są same otyłe dzieci. Statystycznie oczywiście.