List nauczycielki: "Dzieci mają siedzieć w szkole i koniec tematu. To dla ich dobra"

mamadu.pl 1 tydzień temu
Po 45 minutach lekcyjnych, kiedy uczniowie niemalże nieruchomo siedzą w ławkach, słuchają i notują w zeszytach, nadchodzi upragniona przerwa. Raz 10, raz 15, a niekiedy i 20-minutowa. Dzwoni dzwonek, uczniowie wybiegają z klasy i zaczyna się szaleństwo. Jedni rozładowują nadmiar energii na szkolnym korytarzu, drudzy podążają w kierunki drzwi wyjściowych, bo chcą złapać oddech świeżego powietrza. Odezwała się do nasz wychowawczyni czwartej klasy, która opisuje, jak to wygląda z jej perspektywy. Oj nie ma czego zazdrościć.


Przerwy to ulubiony moment szkolnej rzeczywistości dla większości uczniów. Czas kiedy można oderwać się od obowiązków, powygłupiać z przyjaciółmi, zrelaksować i naładować baterię na kolejne lekcje. To chwila wolności, którą dzieci wykorzystują na różne sposoby – od wspólnych rozmów w klasie, przez zjedzenie kanapki na szkolnym korytarzu, po szaleństwa na boisku.

Szkolna rzeczywistość


"Jestem nauczycielką z wieloletnim stażem. Niejedno widziałam i słyszałam. Niekiedy uszy mi więdły i ręce opadały, jednak zawsze w tym wszystkim starałam się być możliwie wyrozumiała i cierpliwa.

Jeszcze kilkanaście lat temu byłam dla uczniów wzorem, a dla rodziców kompanem (graliśmy do tej samej bramki). w tej chwili uczniowie postrzegają mnie jak wymagającą babę, a rodzice jako wroga numer jeden.

Szkolna codzienność pokazuje, iż niektóre sytuacje stają się dla nas, nauczycieli, coraz trudniejsze do opanowania. Jednym z takich problemów jest kwestia przebywania uczniów na dworze podczas przerw. Wiosną nie ma z tym problemu, ale w okresie jesienno-zimowym, przy niskich temperaturach lub niesprzyjających warunkach atmosferycznych, dzieci powinny spędzać przerwy wewnątrz budynku.

Jednak uczniowie notorycznie ignorują nasze prośby i wychodzą na zewnątrz mimo zakazu (niepisanego oczywiście). Wracają zmarznięci, bo przecież kurtki ani czapki nie mają czasu założyć, potem pociągają nosami, kichają i koniec końców dopada ich przeziębienie. No i się zaczyna, spada na nas lawina pretensji ze strony rodziców – iż dziecko jest chore, iż szkoła nie dba o zdrowie uczniów i tak dalej. Obwinianiu nie ma końca.

Jedni rodzice twierdzą, iż drzwi szkoły powinny być zamknięte, inni żądają, byśmy pilnowali, by uczniowie zakładali kurtki i czapki i w ogóle nie zastanawiają się nad swoimi słowami. Przecież my nie jesteśmy w stanie tego kontrolować. To niemożliwe, bym jednocześnie przebywała w trzech miejscach: szatni, korytarzu i przy drzwiach wyjściowych.

Nie rozumiem, dlaczego rodzice nie mogą porozmawiać ze swoimi dziećmi, tylko w moją stronę wymierzają te wszystkie zarzuty. Kiedy próbuję uczniom przemówić do rozsądku, napotykam opór i zwroty typu: 'przerwa jest za krótka, abyśmy biegli do szatni kurtki zakładać'.

Ostatnio jedna z moich przerw upłynęła na jałowej dyskusji z grupą nastolatków, którzy, lekceważąc moje polecenia, wyszli na podwórko bez odpowiedniego ubrania. Po kilku minutach nawoływania wrócili do budynku z obrażonymi minami. Po spotkaniu z kolejną mamą, która wprost powiedziała, iż jej córka jest chora przez moje zaniedbanie, powiedziałam moim wychowankom wprost. Jesienią i zimą podczas przerw jesteśmy w szkole. Rodzice tego, kto złamie ustalenia, zostaną o tym od razu poinformowani. Póki co działa".

Dwa słowa ode mnie


Wiem, iż opiekunowie denerwują się, gdy dzieci wracają ze szkoły zasmarkane. Jednak uczniowie często sami sobie są winni. Niby tylko na chwilę wybiegają złapać głębszy oddech świeżego powietrza, ale to wystarczy, by oprócz powietrza, złapać też przeziębienie. Sama przeprowadzam takie rozmowy ze swoim synem, tłumaczę i proszę, by w okresie jesienno-zimowym, bez czapki i kurtki na dwór nie wychodził. Czy rozumie? Owszem. Czy zawsze słucha? Tego nie wiem.

Idź do oryginalnego materiału