Mądra Żona: Siła Kobiety w Polskim Życiu Codziennym

newsempire24.com 3 godzin temu

15 października 2025

Dziś znów przeglądam w pamięci te wydarzenia, które wciąż wywołują we mnie mieszankę wstydu i zadumy. Staram się nie wracać myślami do tego, co się stało, ale rzeczywistość nie daje spokoju. Moja żona, Lena, milczy. Nie podnosi głosu, bo wie, iż ja wiem, a ona wie, iż ja wiem. Widziałam go, mojego męża, zagubionego, i to wystarczyło człowiek z poczuciem winy łatwiej się manipuluję.

Krzysztof od zawsze był dla mnie mądry, choć mądrość jego nosiła imię Lena. Jego oczy były głębokie, zielone, jakby w nich kryła się cała otchłań lasu Białowieskiego. Nikt przed nim i po nim nie miał tak hipnotyzującego spojrzenia. Gdy na nie patrzyłem, czułem, jakbyśmy razem tonęli w tej niekończącej się przepaści.

Zakochałem się w Jadzi od pierwszego wejrzenia nieodwracalnie i na dobre. Jadzia spóźniła się na wykład na Uniwersytecie Warszawskim i weszła do sali, kiedy profesor już mówił. Znakomicie, iż niedługo znaleźliśmy się w jednej grupie projektowej.

Nigdy nie doświadczyłem takiego zaskoczenia; nagle świat przestał istnieć, a wszystko inne odsunęło się w tło. Jadzia nie zwracała na mnie uwagi. Gdyby choćby rzuciła krótkim spojrzeniem w moją stronę, żartem lub pytaniem, może byłoby inaczej. Nic takiego nie było Jadzia Fomińska naprawdę nie interesował mnie wcale.

Mimo iż byłem przystojny i wpisywałem się w współczesne kanony męskiej urody, to była to moja pierwsza poważna porażka. W szkole byłem pierwszym chłopakiem na wsi, nie brakowało mi dziewczyn. Teraz jednak wszystko wydawało się niepoważne. Nagle poczułem, iż to, co przeżywam, może być prawdziwą miłością.

Trochę ulgi dawało to, iż Jadzia nie interesowała się żadnym facetem z naszej grupy. Co by się stało, gdyby to się stało? często myślałem. Nie wiem, co z nią zrobić.

W trzecim roku studiów Jadzia zaczęła się rozluźniać, ale moje uczucia pozostały niezmienne wciąż ją kochałem. Wtedy wiosna przybyła i roztopiła lód; zaczęła reagować na żarty kolegów z grupy, a ja poczułem przypływ nadziei.

Gdy razem pojechaliśmy metrem do domu, w głowie ułożyłem scenariusz szczęśliwego małżeństwa. Potem zaprosiłem ją na randkę i, ku mojemu zdumieniu, zgodziła się. Jadzia zauważyła, iż podoba jej się mój chłopięcy fryz, przypominający bohatera kreskówki. Zabrałem ją na filiżankę mocnej kawy w tym roku piosenka Wiosna w mieście była w radiu w każdym domowym sprzęcie. Spędziliśmy cudowny czas, pociskowaliśmy się pocałunkami; mój sen wreszcie się spełniał.

Do końca trzeciego roku byliśmy już parą. Na początku nowego roku akademickiego Jadzia dowiedziała się, iż jest w ciąży. Takie rzeczy się zdarzają! Szła w ciąży w dzień swoich urodzin 9 czerwca, kiedy przyjechałem w odwiedziny, a jej rodzice byli na wsi. W pośpiechu nie użyliśmy zabezpieczeń, myśląc, iż to się nie zdarzy. Ale się zdarzyło. Jadzia gwałtownie zrozumiała, iż dostała prawdziwy, królewski prezent

Spędziliśmy wakacje u rodziców, każdy w swoim domu. Telefony komórkowe nie były wtedy powszechne, więc młody ojciec dowiedział się o dziecku dopiero po powrocie z południa, pod koniec sierpnia. Jadzia była bardzo zestresowana było już dwa i pół, prawie trzy miesiące, i musieliśmy podjąć decyzję.

Ja sam nie wiedziałem, co robić. Małżeństwo wydawało się przedwczesne, rodzice nie podzieliliby się radością. Co więc? Aborcja? Jadzia nie chciała urodzić dziecka bez męża, a ja też nie byłem gotowy. Potrzebowaliśmy pieniędzy i zgody Jadzia. Ostatecznie zgodziła się na wszystko, niczym połykała całe morze możliwości: Zrób coś, Krzysztofie!.

Obiecałem coś zrobić i rzeczywiście tak zrobiłem. Ale to, co wstrząsnęło wszystkich, włącznie ze mną, było to, iż nie pojawiłem się pierwszego września na zajęcia. Dlaczego? Bo zbladłem ze strachu. Gdyby ktoś kazał mi uwierzyć, iż to może się zdarzyć, nie uwierzyłem.

Okazało się, iż wziąłem wszystkie dokumenty i zniknąłem. Gdzie? Kto wie może do innego uniwersytetu. Jadzia została sama z problemem. Koledzy z grupy też byli zaskoczeni: Gdzie jest Krzysztof? Nie dzwoni, rodzice mówią, iż mieszka w wynajmowanym mieszkaniu bez telefonu.

Z czasem Jadzia została wymazana z mojego życia. Strach przed utratą wolności przyćmił czystą, wysoką miłość. Lata minęły. Krzysztof Tymoteusz już od dawna szczęśliwie żenił się, a nasz syn miał dwadzieścia dwa lata. Nie interesowałem się już moją dawną ukochaną; ona po prostu odeszła. Nie dowiedziałem się nigdy, co z nią było dalej.

Z biegiem lat coraz częściej dręczyło mnie sumienie: może nie powinienem był tak drastycznie uciekać? Przecież kochałem Jadzę! Gdyby nie ona, nie miałbym dziecka, które kochałbym jak własne serce.

Moja żona, Lena, kochała mnie, ale w inny sposób niż Jadzia. Było to spokojne, stabilne małżeństwo, bez fajerwerków, ale z ciepłem i bezpieczeństwem. Po rozwodzie z Jadzą poślubiłem Lenę w następnym roku. Kiedyś spotkała mnie w domu nasz syn, gdy otworzyłem drzwi w sobotę. Stała tam nie Jadzia, a jej kopia, jakby klon. Pojawiła się w sierpniowy wieczór, aby przypomnieć, iż bumerang zawsze wraca.

Zrozumiałem, iż nie jest to moja była kochanka, a jej córka. Może choćby moja własna? To była siostra Sławka po ojcu. Czy można poślubić siostrę? Rozmyślałem nad tym, a serce biło szybciej niż 100 uderzeń na minutę to było boskie karanie.

Musiałem zachować spokój, uśmiechnąć się i prowadzić rozmowę. Lena zapytała: Może położysz się? Zmierzę ci ciśnienie. Zgodziłem się, by wyjść od stołu. Syn wrócił po ceremonii i zapytał: Tato, nie podobała ci się Świetlina? Nie patrzyłeś na nią ani razu! Czy to przez ciśnienie?. Ciśnienie rzeczywiście poszybowało; wziąłem tabletkę.

Ojciec w końcu krzyknął: Nie poślubicie ją!. Sławomir, ojciec, nie mógł uwierzyć, iż to jego własna córka, którą zostawił w ciąży dwadzieścia lat temu. Nie mogłem przyznać się przed rodziną, więc odpowiedziałem: Poślubię ją!. Sławomir odszedł, a Lena, nie tracąc rezonu, powiedziała: Co cię tak porwało, Krzysztofie?.

Myśląc o tym, poczułem, iż los rozbija się na kawałki. Dwa dni spędziłem w agonii, choćby w pracy wziąłem zwolnienie lekarskie z powodu kryzysu nadciśnieniowego. Uspokój się, to nie ona! mówiła Lena przy kolacji. Co? Nie ona? pytałem. Tak, wiem, iż to nie jej córka, tylko ktoś, kto wygląda podobnie, ten sam typ.

Wtedy Lena wyjaśniła, iż kiedyś, w czasie mojego wielkiego zauroczenia Jadzą, zrobiłem zdjęcie z jej bliską przyjaciółką obie wyglądały identycznie. Takie podobieństwo nie jest przypadkiem; istnieją konkursy dubli. Matka Świetliny ma na imię Lena tak samo jak ja. W sobotę jedziemy do nich. Czy teraz pozwolisz synowi wziąć ślub?

Zrozumiałem, iż Świetlina nie jest Jadzą; ma inny kolor włosów i oczy. Mimo wszystko wciąż wydawało się, iż los znowu przyciągał mnie do przeszłości. Wtedy Lena, tak jak zawsze, milczała, wiedząc, iż wiem, iż wiem. Widziała mnie zagubionego i to było dla niej wystarczające, by manipulować człowiekiem z poczuciem winy.

Zmieniam się. Utraciłem część swojej pewności i aplauzu, które kiedyś mnie charakteryzowały. Okazało się, iż nie jestem choćby mężem. Tego nie mówiłam nikomu wciąż wszystko wciąż wyglądało dobrze.

Teraz, kiedy piszę, czuję jak ciężar lat spływa, a jednocześnie zostaje w nas echo dawnych kroków po krakowskim brukiem i szelest liści w Bieszczadach. Trzeba iść dalej, choćby z bagażem pełnym niewypowiedzianych historii.

Idź do oryginalnego materiału