Krzysztof szedł po peronie, ciesząc się łagodnym, wiosennym słońcem. Młody mężczyzna przez siedem lat pracował przy wyrębie lasu, a teraz, zarobiwszy sporą sumę pieniędzy i kupiwszy prezenty dla matki i siostry, spieszył do domu.
— Chłopcze, dokąd? Podwiozę cię! — usłyszał za sobą znajomy głos.
— Dziadek Jan! Nie poznałeś mnie? — ucieszył się.
Starzec przyłożył dłoń do czoła i zmrużył oczy, sprawdzając, kogo widzi.
— To ja, Krzysztof! Czy aż tak się zmieniłem?
— Krzysiek! Co za spotkanie! Już straciliśmy nadzieję, iż cię zobaczymy. Choćby kilka słów od siebie dał!
— Nie miałem jak pisać. Pracowałem w takiej głuszy, iż poczta tam rzadko docierała. Jak tam u nas? Mama, Ola, wszystko w porządku? Moja siostrzenica chyba już chodzi do szkoły? — uśmiechnął się.
Starzec spuścił wzrok i ciężko wzdychnął:
— Więc nic nie wiesz… Źle, Krzysiek. Bardzo źle. Minęły już prawie trzy lata, jak twojej matki nie ma. Ola wpadła w złe towarzystwo, a potem zostawiła Małgosię i zniknęła.
— A Małgosia? Gdzie jest? — zmienił się na twarzy.
— Ola zamknęła córkę w domu i uciekła zimą. Dowiedzieliśmy się dopiero po trzech dniach. Moja stara usłyszała hałas, poszła sprawdzić, a biedactwo stało w oknie, zapłakane, wołając o pomoc.
Zabrali Małgosię. Najpierw do szpitala, potem do domu dziecka.
Przez całą drogę milczeli. Jan postanowił dać chłopakowi czas na własne myśli, nie wtrącać się. Po pół godzinie wóz z koniem zatrzymał się przed zarośniętym podwórkiem. Krzysztof patrzył na zaniedbany dom, ledwo go rozpoznając. W oczach zaiskrzyły się łzy.
— Nie załamuj się, Krzysiu. Jesteś młody, masz siły, gwałtownie ogarniesz bałagan. Słuchaj, może wpadniesz do nas? Odpoczniesz po podróży, zjemy obiad. Moja stara bardzo się ucieszy — zaproponował starzec.
— Dziękuję, ale pójdę do domu. Wieczorem będę — odparł.
Cały dzień Krzysztof sprzątał podwórko, a wieczorem odwiedzili go goście: dziadek Jan i jego żona — babcia Hela.
— Krzysiu! Jak to dobrze, iż jesteś! — staruszka rzuciła się mu na szyję. — A my przynieśliśmy kolację. Zjemy, a potem pomożemy ci uprzątnąć w domu. Jak cudownie, iż wróciłeś!
— Może coś wiecie o Oli? Jak to możliwe? Zawsze była porządną dziewczyną… — spytał podczas posiłku.
— Nic. Straciła nadzieję. Najpierw męża, potem matkę… Za dużo na jej barki spadło. A co z Małgosią? Może ją zabierzesz? W końcu jesteś jej wujkiem — dodała babcia Hela.
— Nie wiem. Najpierw ogarnę dom, potem pojadę ją odwiedzić. Zobaczymy, przecież mnie nie zna.
Po tygodniu mężczyzna zdecydował się pojechać do miasta, by zobaczyć się z Małgosią. Po drodze wstąpił do sklepu z grach. Uśmiechnięta, ciemnowłosa dziewczyna powitała go ciepło.
— Pomóc w wyborze? — zaproponowała.
— Tak. Nie znam się na zabawkach. Lalkę chyba, dla siedmioletniej dziewczynki, i jeszcze coś, co pani uzna za stosowne.
Dziewczyna gwałtownie podała piękną lalkę w pudełku i grę planszową.
— Proszę! To jest teraz hitem wśród dzieci.
— Dziękuję! Mam nadzieję, iż mojej siostrzenicy się spodoba — uśmiechnął się.
***
Małgosia przywitała wuja chłodno. Patrzyła spode łba i milczała. Ale na widok prezentów trochę się rozchmurzyła.
— W ogóle nie pamiętasz mnie — zaczął Krzysztof.
— Pamiętam. Babcia i mama pokazywały mi twoje zdjęcia — przerwała.
— Naprawdę? — uśmiechnął się. — I co mówiły?
— Że jesteś dobry. Wuju, kiedy pojedziemy do domu? — szepnęła, rozglądając się.
Pytanie zaskoczyło go. Zrozumiał, iż dziewczynce tu źle.
— Małgosiu, ktoś cię krzywdzi? — spytał cicho.
— Tak — szepnęła, płacząc.
— Teraz nie mogę cię zabrać, ale obiecuję, iż niedługo wrócisz do domu. Nie martw się, dobrze?
— Dobrze — skinęła.
Krzysztof od razu poszedł do dyrektora placówki, ale usłyszał niepokojące wieści.
— Rozumiem, iż jesteś wujkiem, ale dla sądu rodzinnego to za mało. Masz stałą pracę?
— Nie. Dopiero wróciłem z zarobków. Ale mam oszczędności — tłumaczył.
— To nie wystarczy! Wszystko musi być uregulowane. A twoja sytuacja rodzinna? Żona, dzieci?
— Nie — pokręcił głową.
— Źle… jeżeli chcesz dostać opiekę, musisz mieć pracę i żonę.
— Ale to nie dzieje się z dnia na dzień! A Małgosia chce do domu!
— Nic nie poradzę — rozłożył ręce dyrektor.
Wracając ostatnim autobusem, Krzysztof zamyślił się ciężko.
— O, witam! — słyszy nagle miły głos.
Obok siedziała ta sama sprzedawczyni.
— Wracam do domu, do Siennowic. Pracuję w mieście, ale mieszkam z babcią — wyjaśniła.
— Toż to zbieg okoliczności! Też jestem z Siennowic! — roześmiał się. — Jestem Krzysztof.
— A ja Ewa — uśmiechnęła się.
— Podobały się prezenty siostrzenicy?
— Tak — westchnął.
Opowiedział jej o problemach.
— Zawsze uważałam, iż te przepisy to bzdura. Liczą się papiery, nie ludzie — oburzyła się.
— Ewka, a ty jesteś wnuczką babci Zosi, prawda?
— Tak, choć ciebie nie wspominam.
— Bo byłeś dzieckiem, gdy wyjechałem. Mówmy sobie po imieniu, nie jesteśmy obcy.
— Krzysiu, mogę ci pomóc z pracą. W sklepie potrzebujemy magazyniera. Ważne, iż będziesz miał umowę.
— Super! Zostanie tylko znaleźć żonę — zaśmiał się.
Następnego dnia dostał pracę dzięki Ewie. Wieczorem poszedł do Małgosi, a w drodze powrotnej znów spotkał Ewę.
— Dziękuję. Bardzo mi pomogłaś.Po roku okazało się, iż fikcyjny ślub stał się początkiem prawdziwej miłości, a Małgosia zyskała nie tylko troskliwego wuja, ale i kochającą ciocię.