Mamo, tato, cześć, prosiliście nas, żebyśmy przyjechali, co się stało? Marzena z mężem Jackiem wpadli do mieszkania rodziców jak burza.
Tak naprawdę sprawa była stara. Mama chorowała, miała ciężką chorobę, drugi stopień zaawansowania
Przeszła chemioterapię, potem naświetlania. Była w remisji, włosy już trochę odrosły. Ale okazało się, iż nie było powodu do euforii mamie znów zaczęło się pogarszać.
Marzenko, Jacku, dobry wieczór, wejdźcie mama blada, chuda jak dziewczynka.
Dzieci, usiądźcie. Mamy do was nietypową prośbę, posłuchajcie mamy tata wydawał się lekko zagubiony.
Marzena i Jacek usiedli na kanapie i spojrzeli na mamę z niepokojem. Krystyna westchnęła, spojrzała na męża, Zbigniewa, jakby szukała wsparcia.
Marzeno, Jacku, nie dziwcie się, ale mam do was bardzo dziwną prośbę. Otóż bardzo was prosimy.
Zaadoptujcie dla nas chłopczyka, prosimy! Nam nie pozwolą ze względu na wiek i inne powody.
Zapadła chwila ciszy.
Pierwsza otrząsnęła się córka:
Mamo, chyba sama się zdziwisz, ale my od dawna o tym myśleliśmy, tylko baliśmy się powiedzieć. Marzymy o synu, a mamy już dwie córeczki wasze wnuczki.
Nie ma pewności, iż trzecie dziecko będzie chłopcem. Ale nie tylko o to chodzi, zdrowie już nie to samo.
Marzena miała cesarkę. Lekarze odradzają kolejne ciąże. Więc może rzeczywiście powinniśmy wziąć malca z domu dziecka, synka, słodkiego chłopczyka. A ty, mamo, mówisz to samo. Skąd u ciebie takie myśli?
Marzenko, choćby nie wiem, od czego zacząć Krystyna nerwowo przesunęła dłonią po szczecinie odrastających włosów. Chodzi o to, iż znowu mi się pogorszyło.
A tu przyszła do mnie przyjaciółka, ciocia Jadzia z dawnej pracy, pamiętasz ją? Miała tę znamię nad okiem, prawie je zasłaniało.
Straszono ją, iż trzeba usunąć, bo może się odrodzić. A teraz przyszła do mnie nie ma znamienia, wygląda świetnie.
Była u babci Heleny na wsi, ta jej zamówiła. I teraz Jadzia mnie namawia pojedź do babci Heleny, to pomoże! Ludzie z całej Polski do niej jeżdżą, wielu pomogła. Pomyślałam co mam do stracenia? I pojechaliśmy.
Marzena i Jacek słuchali w napięciu, ale nie bardzo rozumieli, do czego mama zmierza.
Więc, dzieci ciągnęła Krystyna babcia Helena od razu zadała mi dziwne pytanie: czy mam syna?
Gdy usłyszała, iż mam tylko córkę Marzenę i dwie wnuczki, Zosię i Kasię, babcia nalegała: a córce co było?
Zdziwiłam się, bo nikt poza nami nie wiedział, iż miałam poronienie w późnym terminie. Miał być synek, pierworodny, przed tobą, Marzenko.
Ale nie przeżył Krystyna nerwowo gniotła rąbek bluzki.
I co dalej? Marzena patrzyła na mamę szeroko otwartymi oczami.
A potem babcia Helena powiedziała: zaadoptuj chłopca. Odwróciła się i poszła. A ja się rozpłakałam, jakbym była winna, iż nie uratowałam synka, pierworodnego.
I teraz powinnam dać miłość innemu chłopcu, jakby przywrócić zaburzoną równowagę.
I wiecie co? Potem wsłuchałam się w siebie a ja naprawdę tego chcę. My z tatą możemy dać dziecku ciepło, miłość, wszystko, czego potrzeba!
I nie po to, żeby wyzdrowieć. Po prostu poczułam, iż chcę uratować choć jedno małe życie od sieroctwa i samotności. Rozumiecie?
Mamo, rozumiem i popieram Marzena rzuciła się mamie w ramiona ze łzami. Zróbmy to!
Marzena i Jacek wcześniej umówili się z dyrekcją domu dziecka, iż chcą adoptować małego chłopca. Zaproszono ich, żeby poznali dzieci.
Krystyna z Zbigniewem oczywiście też pojechali. W sali zabaw na dywanie bawiły się maluchy, trzyletnie i starsze.
Mamo, patrz, jaki rudawy chłopczyk, podobny do ciebie, jak starannie układa piramidkę. Tak się skupił, iż język mu wystaje Marzena wskazała cicho na jednego malca.
Krystynie też się spodobał. Ale wtedy z kąta dobiegł czyjś szept.
Krystyna odwróciła się w rogu sali stał starszy chłopiec o smutnych oczach. Coś mamrotał ledwo słyszalnie.
Do nas mówisz? Powiedz głośniej, nie zrozumiałam poprosiła Krystyna.
Chłopiec podszedł i powtórzył: Proszę pani, zabierzcie mnie, obiecuję, iż nie pożałujecie. Zabierzcie mnie
Marzena i Jacek gwałtownie sfinalizowali formalności i adoptowali Bartka. Zosia i Kasia były dumne, iż mają brata.
Bartek gwałtownie się przyzwyczaił i nazywał Marzenę i Jacka mamą i tatą. Często bywał u babci Krysi i dziadka Zbyszka, bo mieszkali blisko i do szkoły było blisko też od nich.
Krystynę nazywał dziwnie nie babcia, tylko mama Krysia. Sam nie wiedział czemu. A ona patrzyła na niego z drżeniem serca i miała wrażenie, iż to naprawdę on, jej synek, ten, który wtedy nie przeżył.
Lekarze nalegali, by Krystyna zaczęła nową terapię, ale stan wciąż się pogarszał.
Bartek patrzył jej w oczy, gładził krótkie włosy.
Mamo Krysiu, dlaczego chorujesz? Chcę, żebyś wyzdrowiała!
Nie wiem, Bartku, tak bywa, ale postaram się obiecywała Krystyna, lubiąc, jak ją nazywa mama Krysia.
Zbyszek rozmawiał z lekarzem, który nalegał na operację.
Jakie szanse? spytał.
Lekarz nie owijał w bawełnę:
Pięćdziesiąt na pięćdziesiąt. Ale zrobimy, co w naszej mocy. To ją uratuje.
I Zbyszek z Krystyną zdecydowali się.
W dniu operacji wszyscy byli w nerwach. Marzena non stop dzwoniła do taty. Zbyszek umówił się z lekarzem, iż ten go powiadomi, i czekał jak na szpilkach.
Nie od razu zorientował się, iż nie wie, gdzie jest Bartek. Znalazł chłopca w ich sypialni, przy fotelu z szlafrokiem Krystyny.
Bartek nie słyszał, jak Zbyszek wszedł. Siedział na podłodze, wtulony twarzą w szlafrok, płakał i powtarzał:
Mamo Krysiu, nie odchodź, nie chc












