Od dzieciłościf byłam wychowywana jak księżniczka z baśniowego zamku. Najlepsze szkoły, kursy, korepetycje, podróże za granicę. Mama powtarzała: “Zasługujesz tylko na to, co najlepsze, nigdy nie akceptuj byle czego”. Tata tylko wzdychał i kiwał głową – jedyna córka. Ale gdy chodziło o miłość, wszystko potoczyło się zupełnie inaczej niż marzyłam.
Mojego “księcia” nie znalazłam od razu. Było wiele rozczarowań, powierzchownych związków, pustych obietnic. Ale gdy pojawił się Wojciech, pomyślałam, iż tak właśnie wygląda prawda. Był uprzejmy, troskliwy, dbał o najmniejsze szczegóły. Przynosił kwiaty bez okazji, recytował wiersze, dotykał moich dłoni jak relikwii. Przyjściółki zazdrościły. Wszystkie – oprócz Asi.
“Jesteś pewna, iż kocha ciebie, a nie konta twojego ojca?” – pytała z wątpliwością w głosie.
Śmiałam się. Wierzyłam Wojtkowi jak sobie samej. Kochałam tak, iż aż bolało. Pobraliśmy się skromnie, z miłości, bez wystawnego wesela. Rodzice podarowali nam mieszkanie w nowym wieżowcu na trzydziestym piętrze. Widok zapierał dech. A Wojtek, dzięki tacie, gwałtownie został zastępcą dyrektora w naszej firmie. Choć pracował uczciwie, bez lenistwa. Tata choćby mówił, iż z czasem odda mu biznes.
Byliśmy idealną parą. Przynajmniej tak się wydawało. Po kilku latach zaczęliśmy myśleć o dziecku. Rodzice marzyli o wnukach. Uznaliśmy, iż to czas. Tyle iż nie mogłam zajść w ciążę. Miesiące oczekiwań, rozczarowań, łez. Badania wykazały, iż problem leży po mojej stronie. Przeszłam leczenie, terapię hormonalną, próbowałam zachować nadzieję. Potem zdecydowaliśmy się na in vitro. Kolejne nieudane próby złamały mnie. Stałam się zgorzkniała, zmęczona, zamknięta w sobie. Ale Wojtek był przy mnie. A może tylko tak mi się wydawało.
Zbliżały się moje trzydzieste dniówka. Rodzice nalegali na przyjęcie – z muzyką, gośćmi, ciepłą atmosferą. Chcieli, bym znów się uśmiechnęła. Udawałam radość, choć w środku byłam w rozsypce. W środku wieczoru zadzwonił telefon. Wyszłam do drugiego pokoju. W salonie rozbrzmiewał gwar, a w słuchawce – kobiecy głos. Obcy. Oziębły. Pewny siebie.
“Przepraszam, iż przeszkadzam” – zaczęła. – “Wiem, iż to dla pani trudne, ale jako kobieta, zrozumie. Ja i Wojtek jesteśmy razem od dawna. I ja noszę jego dziecko. Mówił, iż pani ma z tym problem. Proszę, niech pani go uwolni. On potrzebuje syna. A mojemu dziecku potrzebny jest ojciec.”
Słuchałem i nie oddychałam. W głowie dzwoniło. Pokój wirował. Chciałam krzyczeć, uciekać, zniknąć. Zrozumiałam, gdzie był wszystkie te wieczory, gdy mówił, iż idzie do kolegi, do matki, na spotkanie. Dlaczego się oddalał, stawał się chłodniejszy.
Otarłam twarz, wzięłam głęboki oddech i wróciłam do stołu. Uśmiechałam się. Śmiech grzązł mi w gardle, oczy piekły, ale wytrzymałam. Pożegnaliśmy gości. Zostali tylko rodzice. Właśnie wtedy powiedziałam:
“Tato, mamo… Wojtek mnie zdradza. A ta kobieta urodzi mu dziecko.”
W pokoju zrobiło się cicho jak w grobie. Ojciec wstał, podszedł do męża i powiedział przez zaciśnięte zęby:
“Od dziś nie jesteś moim synem. Wynoś się z mojego domu.”
Mama zabrała mnie do siebie. Chciała zostać, ale poprosiłam, by zostawiła mnie samą. W nocy Wojtek wrócił. Stał w przedpokoju jak zbity pies. Błagał o przebaczenie. Mówił, iż jej nie kocha. Że to przypadek. Że może rzuciła na niego urok. Milczałam. Pozwoliłam mu zostać na noc. Nie dlatego, iż mu współczułam – byłam po prostu zbyt pusta, by go wyrzucić.
Rano znów błagał. Chciał, żebym porozmawiała z tatą. Żebym powiedziała, iż wszystko jest w porządku. Patrzyłam na niego i widziałam obcego człowieka. Miłość odeszła. Razem z zaufaniem.
Odszedł. Kobieta, jak mówił, niedbługo miała urodzić. Nie wiedziałam, czy to prawda, czy manipulacja. Ale wiedziałam jedno – ja wciąż nie miałam dziecka, którego tak pragnęłam. A on – będzie miał. Tylko nie ze mną.
Stoję przed wyborem: puścić czy walczyć? Ale o co walczyć, skoro mnie zdradził? Życie bez niego przeraża. Ale życie z nim – to już niemożliwe.