Teren miękkie, sen niewygodny.
„No to teraz, mam nadzieję, nie na trzy dni? Zostaniecie dłużej?” Grażyna przechyliła głowę. „Ewuniu! Czemu milczysz?”
„Grażyno, wszystkiego najlepszego z okazji urodzin!” Ewa ścisnęła słuchawkę. „I zdrowia, proszę o siebie dbać! Jak tylko z Wiesławem wszystko ustalimy, natychmiast zadzwonimy”.
Odłożyła telefon z uczuciem ulgi.
*Brr, aż takie coś istnieje?* pomyślała. Rozmowa uprzejma, teściowa wyjątkowo serdeczna, okazja radosna – jej jubileusz. A jednak od pierwszej do ostatniej sekundy pragnęła tylko, by się skończyła.
Nie chciała jechać do teściowej na wymarzony urlop, który wreszcie zbiegł się z wakacjami męża. Świat pełen był miejsc, gdzie ona, Wiesiek i chłopcy mogli spędzić czas wspaniale. Sugerowała mężowi, iż może w tym roku wybrać coś nowego, nie letniskowy domek Grażyny. Ale Wiesław był nieugięty. Tak go wychowano. Starszych kochać i szanować. Nie wypada nie ucieszyć rodziców swoim przyjazdem. Nieprzyzwoite.
„Ewuś, widzę rodziców raz do roku. Chcesz, żebyśmy choćby na urlop przestali przyjeżdżać? Wtedy dzieci zapomną, iż mają drugich dziadków” – mówił stanowczo.
„Kochanie… a nie przyszło ci do głowy, iż te przyjazdy to tylko twój kaprys?”
Wiesiek zmarszczył brwi. „Co masz na myśli?”
„To, iż twoim rodzcom dobrze w ich oddaleniu. Wcale nie tęsknią za wnukami. Życie mają ustalone, bez nas”.
„Ewa, skąd ci takie myśli?!”
„Stąd, iż twoja mama w listach prosi mnie tylko o jedno: zdjęcia starszaków albo filmik Piotrusia. Koniec. Nie pyta, jak się uczą, czy chorują. Wnuki potrzebne jej jak fotografia do pochwalenia się sąsiadce. Ładna obrazek, nic więcej. Kłopoty? Jej nie obchodzą”.
„Nie zgadzam się! Gdybyśmy mieszkali blisko, byłoby inaczej. Bez możliwości pomocy – opieki, przedszkola…”
„Wiesiu… moja mama również mieszka daleko, ale to nie przeszkadza jej być jak Reksio i Bolek w awaryjnej akcji!” Ewa przycisnęła głos. „Pamiętasz? Ile razy wzięła urlop, kupiła bilet i przyjeżdżała, gdy wołaliśmy? Dwoistości u twoich rodziców nie widzę”.
„Tak, twoja mama jest złotem człowiekiem”. Wiesiek wzniósł ręce. „Zawsze nas ratuje! Wiem to i dziękuję jej. Ale ludzie są różni! Moja mama jest w innej kondycji, starsza, inaczej żyje. Mam nie przyjeżdżać w ogóle?”
Ewa zacięła usta, powstrzymując słowa. Ale postanowiła nie milczeć.
„Źle się tam czuję. Dzieci też. Nieswojo. Nie wiem, jak to ująć…”
„Dlaczego?! Rodzice mają piękny domek, osobne pokoje, czysto, wygodnie! Czego więcej?”
„Wiesz… jest takie przysłowie: *Miękko ściele, ale twardo śpi*”. Spojrzała mu prosto w oczy. „Dokładnie tak się czuję u twojej mamy”.
Wiesiek osłupiał. „Czemu wcześniej milczałaś? Myślałem, iż wam tam dobrze! Odwiedzić starych, wypocząć…”
„*Cały* problem”. Ewa westchnęła. „Od chwili, gdy wtargniemy do ich idealnego, cichego świata, niszczy się porządek, do którego przywykli”.
„Zmyślasz, Ewa. Robisz się przewrażliwiona”.
„Ty jesteś zajęty, Wiesiu. Pomagasz w obejściu. A ja widzę i słyszę wszystko: uszczypliwości mamy, dziwne spojrzenia taty”. Głos jej drżał. „Myślisz, iż to przyjemne? Jesteśmy małżeństwem dziesięć lat, a mam wrażenie, iż Grażyna wciąż nie zaakceptowała, iż to *ja* jestem twoją żoną. Może w ogóle nie jest szczęśliwa, iż masz nas wszystkich”.
„Co ty pleciesz?!” Wiesiek się uniósł.
„Jedziemy. Ale bądź uważny. Wtedy zrozumiesz. I przestaniesz myśleć, iż kapryszę”.
* * *
Następne dni Ewa spędziła na pakowaniu. Wiesiek chodził ponury jak listopadowa szaruga. Słowa żony utkwiły głęboko.
Droga do rodziców trwała cztery godziny. Ewa starała się stworzyć radosny nastrój: śpiewała z młodszymi na tylnym siedzeniu. Wiedziała, iż mąż ma żal, ale milczeć już nie mogła. Zbyt długo była *dla wszystkich* miła. Uśmiechała się teściom, nie reagowała na ich przytyki pod adresem dzieci. Unikała konfliktów. Na próżno. Teściowa, czując bezkarność, nie omieszkała dokuczyć:
Dzieci za głośne – to wina Ewy. Wiesiek chudy – źle karmiony. Spódnica nieodpowiednia. Grażyna zawsze znajdowała skazę. Ewa miała dość i postanowiła zmianę.
„Witajcie, kochani!” Grażyna w progu promieniała. „Wchodźcie, nie mogliśmy się doczekać!”
Wiesiek rzucił żonie znaczące spojrzenie: *Widzisz? Matka się szczerze cieszy*.
„Synku, zaraz walizki na górę! Nie rozwalaj tu!” Wiesiek posłusznie wniósł bagaże.
„Po co tyle rzeczy?” Teściowa pokręciła gł
Z pierwszymi promieniami słońca, mijając opustoszałe drogi wiodące z powrotem do Warszawy, Władysław spojrzał w lusterko wsteczne na uśpionych chłopców i Irenę, której twarz, po raz pierwszy od lat, była rozluźniona i pełna spokojnej nadziei.