**Dziennik osobisty**
Długo siedziałem, wpatrując się w telefon. Zwlekałem z tym zbyt długo. W końcu wziąłem głęboki oddech i nacisnąłem przycisk wybierania. Jeden sygnał, drugi… „Nie, nie mogę” – przeklinałem w duchu własną słabość i już chciałem się rozłączyć, gdy w słuchawce rozległ się głos Miłosza:
– Hej, stary! Gdzie się podziewałeś?
– Cześć. Sprawy, praca, wiecznie coś…
– Wszystko w porządku? Potrzebujesz pomocy? – od razu zareagował przyjaciel.
– Nie, wszystko gra. A u was jak?
– U nas też dobrze. Tylko Gosia ostatnio namieszała. Zakochała się, wyobrażasz? Raz płacze, raz tańczy. Raz nie da się z domu wyciągnąć, raz znika do nocy. I oczywiście milczy jak zaklęta. A ty? Wciąż nie ożeniłeś się?
Kacper przełknął ślinę, jakby miał skoczyć z dziesięciometrowej wieży. Właśnie to – podchwytliwe pytanie.
– Nie, ale zamierzam – powiedział nagle ochrypłym głosem.
– Co, znalazła się w końcu ta, która podbiła serce zatwardziałego kawalera? Najwyższy czas, stary. Tylko nie zapomnij nas zaprosić. Obrażę się, jeżeli nas olśnisz.
– Oczywiście. Bez was ani rusz.
– Nie masz zamiaru do nas wpaść?
Kacper czekał na to pytanie. Drogi powrotnej już nie było.
– Właśnie… jestem już w mieście.
– Co?! Czemu nic nie mówisz, do licha? Gdzie się zatrzymałeś? Kinga będzie wkurzona. Kiedy się zjawisz?
– Hej, zwolnij. Nie nadążam odpowiedzieć na te wszystkie pytania – zaśmiał się Kacper. – Wpadnę kiedyś.
Przyjechał dawno, pół roku temu. Ale przyjaciel nie musiał o tym wiedzieć. Kupował mieszkanie, urządzał je, szukał pracy, a do tego ojciec chorował. A przede wszystkim – nie chciał się pokazywać wcześniej przez Gosię.
– Żadne „kiedyś”. Słyszysz? Znam cię. Przyjeżdżaj teraz – nalegał Miłosz.
– Dzisiaj już późno. Jutro – obiecał Kacper.
– Pamiętaj, jutro czekamy. Idę ucieszyć Kingę.
No i stało się – pierwszy krok zrobiony. Gdyby tylko Miłosz wiedział, jakiego świra im z Kingą szykuje, nie cieszyłby się tak bardzo. Gosia mogłaby być z nich dumna. A on zachowywał się jak tchórzliwy dzieciak, który boi się przedstawić rodzicom swojej dziewczyny. „Ale Gosia to twarda sztuka, nie puściła pary z ust. Nie do wiary – trzymałem ją w ramionach, gdy była niemowlęciem, a teraz chcę się z nią ożenić.”
Ale od początku…
***
Znali się od pierwszego roku studiów – Miłosz, Kacper i Kinga. Obaj zakochali się w tej pięknej i bystrej dziewczynie. Podobała się wielu, ale nikt nie wytrzymał rywalizacji z nimi. Kłócili się o nią, żaden nie chciał ustąpić. jeżeli Kinga domyślała się, co kotłuje się w ich sercach, to udawała, iż nic nie wie. Traktowała obu jednakowo, nie faworyzowała nikogo i – trzeba jej to przyznać – nie wykorzystywała swojej przewagi.
Chłopaki wariowali, niemal doszło do bijatyki. W końcu umówili się, iż jeżeli wybierze któregoś z nich albo kogoś innego, drugi się nie wtrąci. Ale każdy i tak walczył o jej uwagę. Kinga jednak pozostawała neutralna. Nic im nie pozostawało, jak czekać.
A pod koniec trzeciego roku Kinga nagle zaczęła okazywać zainteresowanie Kacprowi. Dumny jak paw, a Miłosz wściekał się z rozpaczy i miłości. Ale umowa to umowa. Wycofał się tak bardzo, iż przestał choćby chodzić na zajęcia, byle tylko ich nie widzieć.
Kacper kupił butelkę wódki i poszedł do przyjaciela. Cały wieczór pili i rozmawiali. Pod koniec Kacper zrozumiał, iż nie kocha Kingi tak mocno, jak Miłosz. Ten naprawdę nie wyobrażał sobie bez niej życia.
Rozwiązał problem prosto – udawał, iż zainteresował się inną dziewczyną. Kinga oczywiście się wkurzyła, urządziła mu awanturę, płakała, oskarżała o zdradę. Jak przewidział, znalazła pocieszenie u Miłosza.
A ten kochał ją tak bezgranicznie, iż niedługo Kinga odwzajemniła to uczucie. Kacper oczywiście był zazdrosny, miłość nie zniknęła od razu, ale rozumiał, iż z Miłoszem będzie szczęśliwsza. Nigdy nie żałował tej decyzji. Ani Miłosz, ani Kinga nie domyślali się, jaką rolę odegrał w ich szczęściu.
Pobrali się zaraz po studiach. Kacper był świadkiem na ich ślubie. Dziewięć miesięcy później Kinga urodziła córeczkę. Przyjaciele razem przyjechali do szpitala. Oboje szczęśliwi, z kwiatami. Położna choćby się zawahała, komu wręczyć zawiniątko przewiązane różową wstążką.
Miłosz wysunął się pierwszy, wziął córkę na ręce, ale potem podał ją Kacprowi.
– Weź, boję się, iż upuszczę, taki jestem zestresowany – szepnął.
Kacper wziął i spojrzał w kocyk. Wśród koronek zobaczył mały cud – różowe usteczka, nosek jak guziczek, aksamitne policzki. Serce zareagowało taką czułością, iż łzy same napłynęły do oczu. „Mogła być moją córką” – pomyślał.
Kilka dni później Kacper nagle wyjechał. Najpierw do Krakowa, potem na północ. Wracając na urlopy, odwiedzał przyjaciół. Gosia rosła, stając się kopią matki. Z chudziutkiej dziewczynki z warkoczykami zmieniała się w zgrabną, piękną kobietę. Zazdrościł im szczęścia, a sam nigdy nie znalazł tej jedynej. Były związki, ale do ślubu nie doszło.
***
Do GosGdy pierwszy raz wziął na ręce swojego syna, Kacper zrozumiał, iż każda trudność, każde wyrzeczenie było warte tego szczęścia, które teraz, pośród rodziny i przyjaciół, napełniało jego serce.