Mam 44 lata. Nie jestem już dziewczynką, ale też nie czuję się staro. Dbam o siebie, nie palę, staram się ćwiczyć, choć praca w urzędzie w Lublinie jest raczej siedząca. Mój mąż, Tomasz, ma 46 lat. Przez lata pracował w zakładzie produkcyjnym — ciężko, ale stabilnie. Wracał zmęczony, ale z poczuciem spełnienia. Wszystko zmieniło się, gdy firma wpadła w długi i zaczęła zwalniać pracowników. Tomasz był jednym z pierwszych.
Na początku bardzo to przeżywał. Chodził po mieście, szukał pracy, kontaktował się ze znajomymi z dawnych lat, a wieczorami czasem dorabiał jako kierowca. Ale z biegiem czasu — po prostu zgasł. Przestał szukać. Zaczął leżeć na kanapie i słuchać radia, godzinami wpatrując się w sufit. Coraz rzadziej wychodził. Kiedyś gotował, dziś kupuje gotowe dania, których nie da się jeść. Próbowałam go wspierać, ale miałam wrażenie, iż rozmawiam ze ścianą.
Nie mamy dzieci, więc wszystko w naszym życiu kręciło się wokół nas samych. Do niedawna myślałam, iż jesteśmy zgraną parą. Przeszliśmy razem niejedno — trudności finansowe, opiekę nad moim tatą w Białymstoku, przeprowadzkę. Ale dziś czuję, iż jestem z kimś zupełnie obcym. Kimś, kto nie wnosi nic, tylko ciąży.
Kilka dni temu miałam urodziny. Nie były okrągłe, ale dla mnie ważne. W pracy koleżanki kupiły tort, złożyły życzenia, dostałam mały upominek i dodatkowy dzień wolny. Wracałam do domu szczęśliwa. Wstąpiłam do sklepu i kupiłam produkty na kolację. Dźwigałam torby, ledwo dotarłam na czwarte piętro. Otworzyłam drzwi… i zobaczyłam człowieka, którego ledwo poznałam.
To był Tomasz, ale wyglądał jak cień samego siebie — zrezygnowany, rozdrażniony, z wyrzutem w oczach. Okazało się, iż nie miał pieniędzy, a te, które zostawiłam mu rano, gdzieś się zawieruszyły. Był głodny. A teraz patrzył z zazdrością na moje zakupy, jakby to była moja wina, iż miałam udany dzień. Zapomniał o moich urodzinach. Nie powiedział choćby „wszystkiego najlepszego”.
Wtedy coś we mnie pękło. Jesteśmy razem ponad 10 lat, ale już nie mogę być jedyną osobą, która ten związek dźwiga. Nie jestem jego matką ani terapeutką. Chcę rozwodu. Wiem, iż niektórym może się to wydać egoistyczne. Ale to nie chodzi o jedno potknięcie. Chodzi o to, iż on się poddał. Że mu przestało zależeć. Że obojętność i bezradność weszły mu w krew.
Miłość nie kończy się nagle. Ona wycieka powoli — z każdej przemilczanej rozmowy, z każdego pustego spojrzenia, z każdej sytuacji, w której czujesz się samotna, choć nie jesteś sama. Dziś wiem, iż zasługuję na więcej. Mam pracę, mam siłę. I wiem, iż lepiej być samej niż z kimś, kto już dawno przestał mnie dostrzegać.