Mój jeszcze-mąż pochodzi z innego miasta. Dawno temu wysłano go do naszego miasta na służbę wojskową. Po jej zakończeniu nie wrócił do domu rodzinnego, tylko został tutaj. Zamieszkał wtedy z dziewczyną, którą poznał podczas wojska.
Nie wyszło im – rozstali się. Antek wynajął mieszkanie i pracował dalej. Rodzina go wzywała – została tam jego mama, dwóch braci i siostra, wszyscy starsi – ale nie pojechał.
Poznaliśmy się siedem lat temu. Ja mam starzejącą się mamę, jestem późnym dzieckiem. Nie mogłam jej w żaden sposób zostawić. Antek się z tym zgodził i zamieszkał z nami. jeżeli chodzi o zameldowanie, mama od razu dała mu kosza. Tak żył – bez meldunku w naszym mieście.
Oprócz mamy, mam też dziecko z pierwszego małżeństwa – córkę Zosię, czasem nazywaną Zochną. Teraz ma dziewięć lat.
Po roku wspólnego życia wzięliśmy ślub – tylko urzędowy, bez hucznego wesela. Wtedy Antek miał problemy zdrowotne, więc nie pracował. Pieniędzy na uroczystość nie było, ale i tak nie chcieliśmy wydawać majątku.
Podczas gdy Antek siedział w domu, zrobił remont w mieszkaniu mamy. Razem z mamą – ona z emerytury, ja z pensji – dawaliśmy mu pieniądze na materiały, a on sam wszystko układał i kleił. Tapety, wymiana drzwi między pokojami, nowe płytki w kuchni i łazience (u nas są połączone). Dodatkowo zamontowaliśmy napinany sufit, ale to już robili fachowcy.
Mama i Antek generalnie się dogadywali, nie mieli powodów do kłótni. Antek w jednym pokoju, mama z wnuczką wieczorami i w weekendy. Ja pracowałam teoretycznie w systemie dwa po dwa, ale rzadko miałam wolne – brałam jak najwięcej zmian, żeby utrzymać rodzinę.
Oprócz pensji, mam jeszcze jeden dochód – alimenty. Te pieniądze idą tylko na Zosię. Część na bieżące wydatki: ubrania, przedszkole, potem szkoła, mundurek, podręczniki i zajęcia dodatkowe. Resztę odkładam na przyszłość córki – na studia albo małe mieszkanie. Były mąż nie skąpi, więc do osiemnastki Zosi powinno wystarczyć.
Trzeba powiedzieć, iż Antek adekwatnie nie próbował się zbliżyć do Zosi. Nigdy nie zwalałam wychowania dziecka na obecnego męża. Zresztą Zosia ma własnego tatę, który spędza z nią czas. Dlatego nie naciskałam na wymuszoną miłość.
Tak wyglądała nasza historia. Wspólnych dzieci nie mamy – ja nie chciałam.
Miesiąc temu zdarzyła się sytuacja. Antek (pół roku temu w końcu znalazł pracę) wieczorem zaczął się pakować. Na moje pytanie, dokąd, odpowiedział:
— Przyjeżdża siostra z siostrzeńcem, muszę ich odebrać.
Pomyślałam, iż zatrzymali się u znajomych albo w hotelu. Nie przyszło mi do głowy, iż Antek przyprowadzi ich do nas. Ale przyprowadził.
Za nim do mieszkania weszła jasnowłosa kobieta około czterdziestki z chłopakiem lat osiemnastu–dziewiętnastu i powiedziała:
— Jestem Marysia, a to mój syn, Wiesiek.
Antek, jak gdyby nigdy nic, zaprosił ich do środka i wrócił po walizki do samochodu. Ja posadziłam gości przy herbacie i wezwałam męża na rozmowę.
— Marysię rzucił mąż. Nie ma gdzie mieszkać, zaprosiłem ją do nas – oświadczył Antek.
— Dlaczego nie zapytałeś mnie o zdanie? To mieszkanie mamy, powinieneś z nią pogadać. Poza tym, gdzie oni będą spać?
U Antka wszystko było proste. Mama ma trzypokojowe mieszkanie. W jednym pokoju ona, w drugim my z Antkiem, w trzecim Zosia. A więc ja mam się wyprowadzić z Zosią do mamy. Do pokoju córki wprowadzi się Wiesiek, a Marysia będzie żyć z Antkiem.
Pokłóciliśmy się. Dlaczego Wiesiek nie może spać z matką w pokoju Zosi? Ale Antek upierał się przy swoim.
Mama nie ucieszyła się z gości. Dała jasno do zrozumienia, iż zostają najwyżej na kilka dni. Powiedziała też Antkowi: „Trzeba było zapytać, czy ja tu już nic nie znacI zakończyło się jak w kiepskiej komedii – Antek i jego „siostra” wylecieli za drzwi, a ja z mą drygą i poczuciem humoru zostałyśmy we trójkę z mamą i Zosią, przekonane, iż choćby najgorszy dramat można przetrwać z podniesioną głową.