Mój syn będzie miał czerwony pasek. Goniłam do nauki, zmuszono mnie do tego

mamadu.pl 3 miesięcy temu
Zdjęcie: Chwalić się świadectwem z paskiem? Nie wypada! fot. MamaDu


Koniec czerwca to niezawodnie pojawiający się temat końca roku szkolnego i świadectw. Szczególnie tych z wyróżnieniem. Wypada chwalić się, iż dziecko miało "pasek" czy wprost przeciwnie – w obliczu nagonki na tę formę wyróżnienia lepiej wstydliwie ukryć ten fakt? Zastanawiam się nad tym od kilku tygodni i mam kilka refleksji.


Zacznę może od tego, iż świadectwa z czerwonymi paskami są mi zupełnie obojętne. Jest – dobrze, nie ma – też dobrze. Z perspektywy mojej dorosłości mogę stwierdzić z całą pewnością: świadectwo z paskiem ma się nijak do tego, co osiągniesz w życiu. Pssst, zdradzę wam jeszcze jeden sekret: nikt nigdy nie zapyta was na rozmowie o pracę o oceny. Idąc dalej: choćby jeżeli miałeś te najwyższe, wcale nie jest powiedziane, iż odniesiesz sukces (jakkolwiek go rozumiesz).

Skoro tak, dlaczego w tym roku naciskałam na syna, żeby się uczył i za wszelką cenę otrzymał świadectwo z wyróżnieniem? Bo tak za mnie zdecydowano. Bo zmusił mnie do tego polski system oświaty. Bo nie miałam wyjścia. Na tym jednym etapie edukacji ma to znaczenie i rzutuje na wiele kolejnych lat, które mojemu synowi przyjdzie spędzić w szkole i być może, a mam taką nadzieję, na studiach. Kończy 8 klasę. W największym z polskich miast. W stolicy, w której rywalizacja przy dostaniu się do wybranej szkoły średniej nie ma sobie równych.

I nie, nie chodzi mi o topowe licea. Ba! Za nic nie chciałabym, żeby chodził do szkoły średniej z pierwszych miejsc rankingu. Obce są mi ciągoty do wpychania dzieci w wyścig szczurów, presja na oceny, dumę czerpię nie z ich osiągnięć edukacyjnych, a z tego, jakimi wspaniałymi, mądrymi, zabawnymi i empatycznymi są nastolatkami. To już druga rekrutacja do liceum, w której uczestniczę jako rodzic. Przy wyborze szkoły jako matka kieruję się prostymi zasadami: preferencjami dziecka oraz atmosferą w szkole.

Ma być prouczniowsko, bez presji na wyniki. Tolerancja, rozumienie współczesnej młodzieży, szacunek. To dla mnie podstawowe kryteria. A z tym bywa bardzo różnie – najczęściej kiepsko. Właśnie dlatego rodzice tacy jak ja sporo czasu poświęcają zasięganiu opinii o poszczególnych szkołach. Przyznaję, zostawiłam to na ostatnią chwilę, ale mam znajomych, którzy już pod koniec 7 klasy swoich dzieci wiedzieli, które szkoły warto brać pod uwagę. Cieszę się, iż wykonali rekonesans wcześniej, bo byli dla mnie i mojego syna nieocenioną pomocą przy ułożeniu jego listy preferencji.

Ale choćby jeżeli nie wybieracie szkół z pierwszej dziesiątki rankingu, liczba punktów, których dziecko będzie potrzebować, żeby dostać się do wymarzonej szkoły z tzw. średniej półki, i tak może przyprawić o zawrót głowy. Bez olimpiady trzeba się ratować czerwonym paskiem. I wolontariatem (tu nadzieja, iż dziecko złapie bakcyla społecznika i będzie się udzielać w wolontariatach także później, nie tylko za dodatkowe punkty w rekrutacji). I ma to znaczenie choćby w tej rekrutacji, kiedy o miejsca w szkołach średnich ubiega się niemal o połowę uczniów mniej niż rok temu.

I tak oto 2024 rok stał się tym, w którym z olewającej stopnie matki przeobraziłam się w odświeżającą librusa strażniczkę, wciąż pytającą syna: uczyłeś się do sprawdzianu z polskiego, umówiłeś się na poprawę z matmy, kiedy zdajesz zaległą kartkówę z angielskiego? Jakoś to na szczęście zniósł, nasza relacja też. Jestem zmęczona, chciałabym już do tego nie wracać. Działałam wbrew swoim zasadom, to było nieprzyjemne doświadczenie. Ale nie było wyjścia.

Udało się. Syn będzie miał świadectwo z wyróżnieniem i wysoką średnią. Ma komplet punktów za wolontariat. Nie mam pojęcia, jak zdał egzamin ósmoklasisty, na wyniki czeka się 7 tygodni. Ale jest większa szansa, iż dostanie się do fajnej szkoły. Takiej ok, wystarczającej. Ludzkiej. I przede wszystkim spełniającej jego główne kryterium fajności: ma być blisko. Tak na rower.

Idź do oryginalnego materiału