**Dziennik – wpis nie datowany**
U koleżanek mamy są młode i ładne, a u mnie nie. Moja bardziej przypomina babcię – bardzo mnie to bolało…
„Baśka, Baaaś! Tam twoja babcia przyszła!” – Basia wyjrzała do korytarza i zmarszczyła brwi. Pod ścianą stała jej mama.
„Mamo, no po co ty po mnie przychodzisz… Mogę sama iść, w końcu nie jestem już mała” – mówiła Basia, patrząc na matkę z irytacją.
„Basiu, już ciemno. Dziewczynki nie powinny same chodzić nocą, to niebezpieczne” – tłumaczyła się matka.
„Mamo, jaka noc! Dopiero siódma wieczorem. I dom tuż obok… Jestem już dorosła, prawie trzynaście lat” – dziewczynka złapała torbę i wybiegła ze szkoły muzycznej.
…Basia urodziła się, gdy rodzice stracili już nadzieję. Pierwsza oznaka, iż Danuta spodziewa się dziecka, zaskoczyła ją, gdy z mężem szykowali się do znajomych.
„Władek… Coś mi niedobrze… Mdłości, jakaś słabość. Może zjadłam coś nieświeżego… Położę się. Jedź sam, jeżeli musisz…” – ale on oczywiście bez niej nie pojechał.
Leżała dwa dni, lecząc się domowymi sposobami – płukaniem żołądka, głodówką, ziołami… Ale nie poprawiało się, więc trzeciego dnia mąż, mimo jej słabych protestów, wezwał lekarza.
Pielęgniarka uważnie słuchała, opukując plecy, zajrzała do gardła. Mierzyła gorączkę i zadawała dziwne, jak się Duni wydawało, pytania. Zupełnie nie na temat. Patrzyła jakoś podejrzanie, niepoważnie. Chciała już wybuchnąć i zwrócić jej uwagę, o braku profesjonalizmu, ale nie miała siły…
Następnego dnia, zgodnie z radą lekarza, poszli do ginekologa.
Władek został w korytarzu, nerwowo przemierzając go krokami. Gdy Danuta wyszła, przeraził się jej wyrazu twarzy. Uśmiechała się drżącymi wargami, a potem rozpłakała, podając mu kartkę. Z lękiem wziął papier, spodziewając się najgorszego…
„Władek… Władziu… Będziemy mieli dziecko” – powiedziała Danuta, zakrywając twarz rękami. Objął ją i milczał, ogłuszony tą wiadomością, nie wierząc własnym uszom.
Mieli po czterdzieści dwa. Danuta urodziła niemal w czterdziestkę trzecią i w całym szpitalu była najstarsza. A pielęgniarki między sobą nazywały ją „staroródką z ósmej sali”…
W wyznaczonym terminie urodziła dziewczynkę. Ku zaskoczeniu lekarzy, poród był łatwy, bez komplikacji. Dziecko zdrowe, duże i głośne.
Gdy Basia była mała, nie widziała różnicy między swoją mamą a mamą koleżanki Oli. Mama to mama. Ale gdy podrosła, pierwszy raz usłyszała okrutną prawdę w przedszkolu.
„Mamo, mamo, a u Basi mama staruszka i niedługo umrze. Bo starzy umierają, prawda?” – mówił chłopiec Kuba z jej grupy.
Basia, nie myśląc długo, uderzyła go pluszowym misiem. Na szczęście miś był miękki – skończyło się na guzie, ale matka Kuby wrzeszczała jak opętana.
„Narodzili sobie dziecko na starość! Nie emeryturę by zbierać, tylko córkę sobie sprawili! I wychować nie umieją! Złożę skargę! Niech opieka społeczna się tym zajmie!” – trzęsła się ze złości, ocierając nos ryczącemu synkowi.
W domu czekała Basi rozmowa z rodzicami, ale odtąd tłukła Kubę i każdego, kto śmiał się tak odzywać. Zaczęła też wstydzić się rodziców…
W szkole wywiadówki były dla niej udręką. Wyobrażała sobie, jak nauczycielka zwróci się do jej rodziców. Widziała stojącą, zawstydzoną mamę lub siwiejącego ojca… Dlatego uczyła się świetnie, by nie dawać powodów do uwag.
Kochała ich całym sercem, ale marzyła, by mama wyglądała jak mama Zosi – młoda, jak starsza siostra. A tata jak tata Tomka, w skórzanej kurtce, przyjeżdżający do szkoły nowym autem.
Ale nie… Jej rodzice nie byli modni. Mama wolała książki od szpilek. Tata kochał starą Warszawę i spędzał weekendy w garażu, „doprowadzając ją do perfekcji”. Czytał historyczne powieści, znał się na polityce i kisził najlepszą kapustę w okolicy!
Basia skończyła studia medyczne z wyróżnieniem. Pewnego dnia asystowała przy pacjencie – młodym mężczyźnie, który złamał ząb na orzechach. Był zawstydzony jej obecnością, ale zabieg poszedł gładko. Po pracy spotkała go pod szpitalem…
„Jeszcze raz dzień dobry, mistrzyni magicznych rączek! Dowiedziałem się, kiedy kończysz i postanowiłem zaczekać. Mam nadzieję, iż nie masz nic przeciwko?” – Piotr, bo tak miał na imię, podał jej bukiet róż.
Rozmawiali jak starzy znajomi. Miesiąc później oświadczył się. Poznała jego rodziców – miłych, ciepłych ludzi. Matka przedszkolanka, ojciec inżynier.
Potem przyszła chwila, której bała się całe życie – czas przedstawić Piotra swoim rodzicom.
„Mamo, tato… Mam narzeczonego. Oświadczył się… Zgodziłam się. Chciałbym go zaprosić w niedzielę na obiad…” – wyrzuciła z siebie jednym tchem.
„Basiu, choćby nie wspominałaś o chłopaku… To nie za wcześnie na małżeństwo?” – zdziwiła się Danuta.
„Duniu, uspokój się. Nie mówiła, bo nie było potrzeby. Za wcześnie? Miałaś dwadzieścia trzy, gdy wychodziłaś za mnie! Basiu, nie przejmuj się, oczywiście zapraszajcie!” – Władek przytulił córkę.
„Dzidziu, naturalnie przyprowadź go! Co za radość…” – Danuta otarła łzy chusteczką.
W niedzielę kupili tort, wino i czekoladki. Dla mamy kwiaty. Rodzice przywitali ich serdecznie. Gdy Piotr pocałował teściową w rękę, ta się zmieszała, ale kwiaty przyjęła.
Wieczór minął przyjemnie. W trakcie ojciec zabrał Piotra do kuchni na „męską rozmowę”. choćby trochę się pokłócili, ale wrócili w świetnych humorach.
Nazajutrz Basia spotkała się z Piotrem po pracy. Bała się, co powie o rodzicach…
„Dziękuję ci! To był wspaniały wieczór! Twoja mama – jaka piękna! Wiem teraz, skąd masz urodę. A tata! Mądry, oczytany człowiek! Rozmowa z nim to przyjemność! Powinnaś być z nich dumna” – uścisnął ją.
…Wróciła do domu iWróciła do domu i zrozumiała, iż przez całe życie niepotrzebnie wstydziła się tych, którzy kochali ją najbardziej, a teraz postanowiła nigdy więcej nie pozwolić, by czyjeś słowa przyćmiły jej miłość do rodziców.