Moja mama nie wygląda jak inne, czuję się z tego powodu smutna…

polregion.pl 3 godzin temu

U przyjaciółek mamy są młode i ładne, a ja takiej nie mam. Moja wygląda bardziej jak babcia, bardzo to przykre…

– Kasia, Kasiu! Tam na ciebie babcia przyszła! – Kasia wyjrzała na korytarz i zmarszczyła brwi – pod ścianą stała jej mama.

-Mamo, no po co ty po mnie przychodzisz… Ja sama potrafię dojść, w końcu nie jestem mała – mówiła Kasia, patrząc na matkę z irytacją.

-Kasiu, na dworze już ciemno. Dziewczynkom nie wolno chodzić samym po nocy, to niebezpieczne – tłumaczyła się matka.

-Mamo, jaka noc? Dopiero siódma wieczorem. I dom tuż obok… Jestem już dorosła, prawie trzynaście lat mam. – Dziewczynka chwyciła plecak i wybiegła ze szkoły muzycznej.

…Kasia urodziła się, gdy rodzice już stracili wszelką nadzieję. Pierwszy znak, iż Ewa spodziewa się dziecka, zaskoczył ją, gdy z mężem szykowali się na spotkanie u przyjaciół.

-Wojtek… Coś mi niezdrowo… Nudności, jakaś słabość. Może zjadłam coś nieświeżego… Poleżę chwilę. Jedź sam, jeżeli coś… – Ale oczywiście bez niej nie pojechał.

Leżała dwa dni, lecząc się domowymi sposobami – płukaniem żołądka, głodówką, ziołowymi naparami… ale nic nie pomagało, i trzeciego dnia mąż, mimo jej słabych protestów, wezwał lekarza.

Pielęgniarka uważnie wysłuchała Ewy, opukując plecy, zajrzała do gardła. Mierzyła gorączkę i zadawała dziwne, jak się jej wydawało, pytania. Zupełnie nie na temat. I patrzyła jakoś podejrzliwie, mało poważnie. Chciała choćby wybuchnąć i zrobić jej uwagi o nieprofesjonalizmie, ale nie miała siły…

Następnego dnia rano, na polecenie lekarza, poszli z mężem do ginekologa.

Mąż Wojciech został na korytarzu i nerwowo mierzył go krokami, chodząc wzdłuż ścian… Gdy Ewa wyszła, przestraszył się jej wyglądu. Tak dziwny był wyraz jej twarzy. Najpierw głupio się uśmiechała drżącymi ustami, a potem nagle rozpłakała się, podając mu jakąś kartkę. Z lękiem wziął papier, spodziewając się przeczytać coś strasznego…

-Wojtek… Wojtku… Będziemy mieli dziecko – szepnęła Ewa i rozpłakała się na dobre, zakrywając twarz dłońmi. Objął ją i milczał, ogłuszony tą wiadomością, nie wierząc własnym uszom i bojąc się spłoszyć tę magiczną chwilę…

Mieli po czterdzieści dwa lata. Ewa rodziła niemal w czterdzieści trzy, i była najstarszą na całym oddziale. A pielęgniarki nazywały ją między sobą – „staroródka z ósmej saly”.

W wyznaczonym czasie Ewa urodziła dziewczynkę. Ku zdziwieniu lekarzy i samej Ewy, poród przebiegł gładko, bez komplikacji. Łatwiej niż u wielu młodych matek. Dziecko było duże, zdrowe i głośne.

Gdy Kasia była mała, nie widziała różnicy między swoją mamą a mamą koleżanki Zosi. Mama to mama. Ale gdy podrosła – a była bystrą dziewczynką – pierwszy raz usłyszała okrutną prawdę w przedszkolu.

-Mamo, mamo, a u Kasi mama staruszka i niedługo umrze. Przecież starzy umierają. Prawda, mamo? – mówił chłopczyk Bartek z jej grupy.

W odpowiedzi Kasia, bez zastanowienia, walnęła go po głowie pajacykiem. Na szczęście pajac był plastikowy. Skończyło się na guzie, ale mama Bartka wrzeszczała jak opętana na całe przedszkole.

-Narobili sobie dzieci na starość! Jej nie emerytura już potrzebna, a córkę sobie, proszę, sprawiła! I wychować porządnie nie umieją! Będę się skarżyć! Niech opieka społeczna się tym zajmie! – trzęsła się z gniewu mama Bartka, ocierając łzy ryczącemu synowi.

W domu Kasię czekała poważna rozmowa z rodzicami, ale od tamtej pory tłukła zarówno Bartka, jak i każdego, kto pozwolił sobie na podobne uwagi. A przy tym zaczęła się zastanawiać, iż może w ich słowach jest trochę prawdy – i nie zauważyła, jak zaczęła wstydzić się swoich rodziców…

Potem Kasia poszła do szkoły. Zebrania rodziców były dla niej udręką. Ze strachem wyobrażała sobie, jak nauczycielka zwróci się do jej rodziców. Widziała już stojącą i rumieniącą się ze wstydu mamę albo zmieszanego siwego tatę… Dlatego też posiadanie starszych rodziców miało dla niej i dobre strony. Nigdy nie dawała powodu do uwag i uczyła się świetnie.

Oczywiście, jej mama i tata byli wspaniali, kochani i najlepsi na świecie! Kochała ich całym sercem. Ale jakże pragnęła, by jej mama wyglądała jak mama Julki, która przypominała raczej starszą siostrę niż matkę. A tata – jak tata Piotrka, w świetnych skórzanych spodniach, przyjeżdżający do szkoły fajnym autem.

Ale nie… Ona miała starszych rodziców, i do tego zupełnie niemodnych. Mama nie lubiła się stroić. Najlepszym prezentem dla niej była książka, a nie buty na obcasie. A tata kochał swoją starą „Nyskę” i spędzał każdy weekend w garażu, nieustannie doprowadzając ją, jak mówił, do perfekcji… Był też filozofem, uwielbiał czytać powieści historyczne, znał się na polityce i sam kisił przepyszną kapustę!

Kasia dorosła, skończyła szkołę i dostała się na medycynę. Nawyk pilnej nauki zaprocentował. Skończyła studia z wyróżnieniem i rozpoczęła kurs specjalizacyjny w pobliskim szpitalu. Praca bardzo jej się podobała, tym bardziej iż trafiła na świetnego opiekuna, za pomocą którego pokochała stomatologię. Tata, śmiejąc się, nazywał ją kapitanem olśniewającego uśmiechu.

Pewnego dnia, gdy Kasia asystowała lekarzowi, do gabinetu wszedł młody mężczyzna skarżący się na ból zęba. Okazało się, iż sprawa była banalna – chłopak rozgryzł orzech i złamał ząb. Był zawstydzony obecnością sympatycznej dziewczyny i trochę się speszył. Ale wszystko poszło gładko – ząb naprawili, a młody człowiek ruszył w swoją stronę. Po pracy Kasia niespodziewanie spotkała go przed szpitalem…

-Jeszcze raz dzień dobry, mistrzyni czarodziejskich dłoni! Dowiedziałem się, o której kończysz i postanowiłem zaczekać. Mam nadzieję, iż nie masz nic przeciwko? – Jakub, tak miał na imię, podał jej bukiet róż.

Kasia się speszyła, zaróżowiła, ale od razu, jeszcze w gabinecie, spodobał się jej tenWreszcie zrozumiała, iż prawdziwe szczęście nie leży w tym, co inni mają, ale w tym, jak bardzo umiemy docenić to, co jest nam dane.

Idź do oryginalnego materiału