Moja mama żyje tylko moim życiem i moich dzieci, nieustannie narzucając swoje zdanie…

newsempire24.com 2 tygodni temu

Mama żyje wyłącznie moim życiem i życiem moich dzieci, nieustannie narzucając swoje zdanie…

Jestem mężatką od dziesięciu lat, z mężem tworzymy rodzinę wyznaniową i wychowujemy trójkę dzieci. Po ślubie wyprowadziłam się z małego miasteczka pod Wrocławiem, gdzie mieszkałam z mamą i babcią. Po śmierci babci mama została sama, tęskniła, odwiedzała nas, ale trzymała się – pracowała, radziła sobie. Jednak kilka lat temu wszystko się zmieniło. Jej zdrowie się pogorszyło – ciśnienie wariowało, stawy dokuczały, i w przerażeniu o jej zdrowie nalegałam, aby przeprowadziła się bliżej nas. Zgodziła się. Całe życie mieszkała z własną mamą, sama, bez męża, i nie mogłam jej tak zostawić. Wynajęliśmy jej mieszkanie niedaleko naszego domu na przedmieściach, opłacamy je, choćby znaleźliśmy jej pracę, by nie czuła się zagubiona.

Ale zamiast wdzięczności otrzymałam brzemię, które z dnia na dzień coraz bardziej mnie przytłacza. Mama nie tylko się przeprowadziła – pochłonęła moje życie i życie moich dzieci. Kiedy wcześniej przyjeżdżała w odwiedziny, było to do zniesienia: cieszyła się wnukami, pomagała, wyjeżdżała. Teraz wydaje się, iż wtopiła się w nas, w nasz dom, w każdy nasz krok. Jej obecność mnie przytłacza, jej nadmierna kontrola i natrętna troska stały się nie do wytrzymania. Ma swoje poglądy, swoje zasady, które niezmordowanie wpaja mnie i dzieciom, ignorując naszą wiarę, nasze tradycje, nasze życie. Nie widzi żadnych granic – ani moich, ani dziecięcych.

Wszystko, co robię, jest źle. Źle wychowuję dzieci, źle je karmię, nie to im mówię. Musi znać każdy nasz krok: co jedliśmy, dokąd poszliśmy, o czym rozmawialiśmy. Wypyta nasze opiekunki, wyciąga szczegóły jak detektyw, po czym zasypuje mnie swoimi „mądrymi” radami. Z każdym rokiem czuję, iż nasza więź się rozpada, zamieniając się w napięte nerwy i niekończące się spory. Żyję z tym już zbyt długo, i to mnie złamało. Zaczęłam być opryskliwa w domu, zaczęłam wątpić w siebie jako matka. Jej cień unosi się nade mną stale, choćby kiedy jej nie ma w pobliżu – słyszę jej głos, jej zarzuty, jej westchnienia.

Próbowałam postawić granice, ograniczyłam jej wizyty, powołując się na zajęcia dzieci i napięty grafik. Ale to nie pomaga – ona i tak znajdzie sposób, by się wtrącić. Męża nie akceptuje, patrzy na niego z pogardą, jakby przeszkadzał jej w pełnym zawładnięciu mną i dziećmi, powrocie do życia, które miała z babcią, kiedy wychowywała mnie sama. Czasami zasypuje mnie strumieniem skarg: „Nikomu nie jestem potrzebna, jestem ciężarem, porzucasz mnie”. I tonę w tym – nie wiem, jak być dobrą, jak pozostać sobą, jak nie krzyczeć z bezsilności. Każda rozmowa z nią to jak wyciskanie cytryny, czuję się pusta, wypalona do dna.

Ona przekonuje, iż przesadzam, iż to wszystko z jej miłości do mnie, takiej silnej, takiej ofiarnej. A ja tracę zmysły. Chcę być dobrą córką, ale nie mogę – jej „miłość” dusi mnie jak duszący sznur. Nie chcę jej widzieć, a to uczucie rozdziera mi serce, bo za nim kryje się wina, ciężka jak kamień. Po każdym telefonie siedzę w ciszy, próbując poskładać siebie na nowo, ale nie potrafię.

Teraz pojawiła się nadzieja na ratunek – mężowi zaproponowano pracę za granicą, planujemy przeprowadzkę. To jak promień światła w ciemności: widzę szansę wyrwania się, odetchnięcia pełną piersią, życia własnym życiem. Ale w duszy dręczy mnie myśl – zostawić tutaj mamę, samą, wydaje się zdradą. Przecież nie młodnieje, a co jeżeli jej zdrowie się pogorszy? Co jeżeli będzie cierpieć, a ja będę daleko, bez możliwości pomocy? Ta myśl dręczy mnie dzień i noc.

Ale nie mogę dłużej żyć blisko niej. Potrzebuję przestrzeni, dystansu – innego miasta, innego kraju, gdzie będzie mogła tylko przyjeżdżać w odwiedziny, a nie wrastać w nasze życie jak korzeń w ziemię. Marzę o dniu, kiedy jej cień przestanie nade mną wisieć, ale strach i poczucie obowiązku trzymają mnie w potrzasku. Czy dobrze robię, wyjeżdżając i zostawiając ją tutaj? I co gorsza – ukrywając, jak bardzo tego pragnę? Co, jeżeli jej samotność stanie się jej bólem, a ja będę winna? Czuję się okropnie, rozdarciem między miłością do niej a pragnieniem wolności. Ten wybór to jak nóż w sercu, i nie wiem, czy będę miała siłę go dokonać.

Idź do oryginalnego materiału