Moje dzieci o mnie zapomniały. Ostrzegłam: albo pomagają, albo sprzedaję wszystko i idę do domu starców.

twojacena.pl 20 godzin temu

Moje dzieci o mnie nie pamiętają. Dałam im jasny wybór: albo zaczną pomagać, albo sprzedam wszystko i przeprowadzę się do domu seniora.

Jestem zmęczona. Tak bardzo, iż aż ręce mi się trzęsą, w piersi ból, a noce są bezsenne. Moje dorosłe dzieci zachowują się, jakbym dla nich nie istniała. Oddałam im wszystko – duszę, młodość, zdrowie, miłość. A oni choćby nie zapytają, jak się czuję. Powiedziałam im wprost: albo weźmiecie odpowiedzialność za swoją matkę, albo sprzedam majątek i zamieszkam w dobrym prywatnym domu opieki. Będę miała pokój, opiekę, spokój – i zero rozczarowań.

Z mężem żyliśmy dla dzieci. Dla syna i córki poświęcaliśmy się bez reszty. Odmawialiśmy sobie podstawowych rzeczy, byle tylko oni mieli wszystko. Najlepsi korepetytorzy, prestiżowe uczelnie, wyjazdy, elektronika – to wszystko kupiliśmy naszą ciężką pracą. Myślałam, iż jesteśmy idealną rodziną. Może zbyt ich rozpieszczaliśmy. Ale czy można inaczej, kiedy kocha się dzieci bardziej niż życie?

Gdy Kasia wyszła za mąż i zaszła w ciążę, mój mąż nagle zmarł. Po prostu nie obudził się rano. Jego odejście to był cios, z którego do dziś nie mogę się podnieść. Ale starałam się trzymać – córka spodziewała się dziecka, potrzebowała mojego wsparcia. Dałam jej mieszkanie po moich rodzicach. A gdy syn się ożenił, przekazałam mu kawalerkę po teściowej – w centrum miasta. Mieli dach nad głową, ale nie spieszyłam się z darowiznami. Chciałam trochę poczekać, zobaczyć, jak się zachowują.

Pracowałam do 74 lat – dłużej niż wielu młodych. Mogłam przejść na emeryturę wcześniej, ale ciągle coś: wnuki, wydatki, remont u któregoś z dzieci. A potem padłam. Po prostu przestałam dawać radę. Nogi odmawiają posłuszeństwa, ręce się trzęsą. A pomoc? Żadnej.

Wnuk od córki poszedł do szkoły. Syn ma niemowlaka. Starszym zajmowałam się prawie od urodzenia. Ale młodszego choćby na rękach nie trzymałam. Nikt się nie pytał, czy czegoś potrzebuję. A ja potrzebowałam. Dzwoniłam, prosiłam: zróbcie zakupy, pomóżcie w domu. Zawsze ta sama odpowiedź – „nie mamy czasu”, „teraz nie”, „mamy swoje sprawy”.

Widywaliśmy się tylko od święta. Resztę czasu ciągnęłam wszystko sama. Aż pewnego dnia upadłam w kuchni i nie mogłam wstać. Leżałam na zimnej podłodze, dopóki sąsiadka mnie nie znalazła. Wezwała karetkę. W szpitalu spędziłam pięć dni. Ani syn, ani córka nie przyjechali. Powiedzieli, iż pracują. Gdy prosiłam, żeby mnie odebrali, Kasia zaproponowała taxi. Wtedy zrozumiałam: koniec.

Po wyjściu poszłam do opieki społecznej. Pytałam o dobre domy seniora, koszty, jak podpisać umowę. Nie zamierzam spędzić reszty życia w samotności, gdzie nikt na mnie nie czeka.

Gdy dzieci w końcu przyszły, powiedziałam: jeżeli nie zaczniecie pomagać – sprzedam oba mieszkania, działkę i wyprowadzę się. Pieniędzy starczy na kilka lat w dobrych warunkach, z opieką. A wy sobie radźcie, jak potraficie.

„Szantażujesz nas?” – wściekła się Kasia. „Mamy kredyty, dzieci, długi, a ty myślisz tylko o sobie?”.

Tak, myślę. Bo nikt inny o mnie nie myśli. Bo nie prosiłam o wiele. Chciałam tylko trochę troski. Dałam wam wszystko. A teraz choćby nie mogę doczekać się, żeby ktoś przyszedł, nalał zupy czy pomógł pościelić łóżko. I nie opowiadajcie mi o braku czasu. My też byliśmy zajęci, ale zawsze dla was go mieliśmy.

Córka się obraziła. Syn wyszedł w milczeniu. Minął tydzień, a cisza. Ale wiesz co? Nie żałuję. Bo w tej ciszy jest cała prawda. Nie potrzebują mnie. Potrzebują mojego majątku. A jeżeli nie – to znaczy, iż nic.

Nie wiem, co będzie dalej. Może naprawdę wyjadę. Może znajdę miejsce, gdzie na starość ktoś zwróci się do mnie po imieniu, a nie będzie widział „kłopotu”. Teraz wiem jedno: bycie matką to nie gwarancja, iż dzieci będą przy tobie. Zwłaszcza gdy stajesz się „niewygodna”.

Idź do oryginalnego materiału