No wszystkie dziewczyny mają młode i piękne mamy, a ja nie mam. Moja bardziej przypomina babcię, bardzo to przykre…
– Kasia, Kasiu! Tam po ciebie przyszła babcia! – Kasia wyjrzała na korytarz i zmarszczyła brwi – pod ścianą stała jej mama.
– Mamo, no po co po mnie przychodzisz… Sama mogę wrócić, nie jestem mała – mówiła Kasia, złym wzrokiem patrząc na matkę.
– Kasieńko, już ciemno. Dziewczynki nie powinny same chodzić wieczorem, to niebezpieczne – tłumaczyła się mama.
– Mamo, jaki wieczór?! Dopiero siódma! I dom tuż obok… Jestem już dorosła, za chwilę skończę trzynaście lat. – Dziewczynka złapała torbę i wybiegła ze szkoły muzycznej.
…Kasia urodziła się, gdy jej rodzice prawie stracili nadzieję. Pierwsza oznaka, iż Weronika spodziewa się dziecka, zaskoczyła ją, gdy wraz z mężem szykowali się w gości do przyjaciół…
– Wojtek… Coś mi nie dobrze… Nudności, jakaś słabość. Może zjadłam coś nieświeżego… Poleżę chwilę. Jedź sam, jeżeli musisz… – Ale on oczywiście bez niej nie pojechał.
Leżała dwa dni, lecząc się domowymi sposobami – czyszczeniem żołądka, głodówką, ziołami… Lepsza nie była, więc trzeciego dnia mąż, mimo jej słabego oporu, wezwał lekarza.
Pielęgniarka uważnie słuchała Weroniki, osłuchując plecy, zaglądając do gardła. Mierzyła gorączkę i zadawała dziwne, jak jej się wydawało, pytania. Zupełnie nie na temat. I patrzyła jakoś podejrzliwie, niepoważnie. Już chciała wybuchnąć i zwrócić jej uwagę na nieprofesjonalizm, ale nie miała siły…
Następnego ranka, na radę lekarza, poszli do ginekologa. Wojtek nerwowo chodził po korytarzu. Gdy Weronika wyszła, przeraził się jej wyrazu twarzy. Najpierw głupio się uśmiechała, potem rozpłakała, podając mu jakiś papier. Wziął kartkę ze strachem, spodziewając się najgorszego…
– Wojtek… Wojtuś… Będziemy mieli dziecko – powiedziała Weronika i wybuchnęła płaczem. Przytulił ją i milczał, ogłuszony tą wiadomością, nie wierząc własnym uszom…
Mieli po czterdzieści dwa lata. Weronika rodziła prawie w czterdziestkę trzecią i była najstarszą pacjentką na oddziale. A pielęgniarki między sobą nazywały ją – *stara pierworódka z sali ósmej*…
W wyznaczonym terminie Weronika urodziła dziewczynkę. Ku zaskoczeniu lekarzy, poród przeszedł łatwo, bez komplikacji. Dziecko urodziło się duże, zdrowe i głośne.
Gdy Kasia była mała, nie widziała różnicy między swoją mamą a mamą koleżanki Zosi. Mama to mama. Ale gdy podrosła – a była bystrą dziewczynką – po raz pierwszy usłyszała okrutną prawdę w przedszkolu.
– Mamo, mamo, a u Kasi mama staruszka i pewnie niedługo umrze. Bo starzy umierają, prawda? – mówił chłopiec Kuba z jej grupy.
Kasia bez namysłu uderzy go w głowę plastikową lalką. Skończyło się na guzie, ale matka Kuby wrzeszczała jak opętana:
– Narobili sobie dzieci na stare lata! Powinna już emeryturę zbierać, a tu córkę sobie sprowadziła! I wychować nie potrafią! Złożę skargę! Niech opieka społeczna się tym zajmie! – krzyczała, wycierając nos ryczącemu synowi.
W domu Kasię czekała poważna rozmowa z rodzicami. Od tamtej pory biła każdego, kto pozwalał sobie na takie uwagi. Ale w głębi duszy czuła, iż mogło być w tym ziarno prawdy… I niepostrzeżenie zaczęła wstydzić się swoich rodziców.
Potem poszła do szkoły. Zebrania rodziców były dla niej koszmarem. Bała się, iż nauczycielka zwróci się do jej rodziców – wyobrażała sobie, jak stoją i czerwienią się ze wstydu… Dlatego uczyła się świetnie, by nie dawać żadnego powodu do uwag.
Oczywiście, jej rodzice byli wspaniali! Kochała ich całym sercem. Ale jakże marzyła, by jej mama wyglądała jak mama Oli – młoda, elegancka, jak starsza siostra. A tata jak tata Kuby, w modnych spodniach skórzanych, przyjeżdżający do szkoły błyszczącym samochodem.
Ale nie… Jej rodzice byli dojrzali i wcale nie trendy. Mama nie lubiła się stroić – wolała książki niż buty na obcasie. A tata kochał swoją starą *Poloneza* i wszystkie weekendy spędzał w garażu, „doprowadzając go do perfekcji”. Uwielbiał też romanse historyczne, politykę i sam kisił kapustę!
Kasia skończyła szkołę, dostała się na medycynę. Studia skończyła z wyróżnieniem, zaczęła staż w pobliskim szpitalu. Pokochała stomatologię. Tata żartował, iż jest *królową białych zębów*.
Pewnego dnia asystowała przy pacjencie – młodym mężczyźnie z bolącym zębem. Okazało się, iż zgryzł orzech i złamał ząb. Był zmieszany jej obecnością, ale zabieg przeszedł gładko. Gdy wychodziła po pracy, stał przed szpitalem…
– Jeszcze raz dzień dobry, czarodziejko dłoni! Dowiedziałem się, o której kończysz, i postanowiłem poczekać. Mam nadzieję, iż nie masz nic przeciwko? – Piotr, tak miał na imię, podał jej bukiet róż.
Zarumieniła się, ale od razu go polubiła. Szli powoli w stronę jej domu, rozmawiając. Miała wrażenie, iż zna go od zawsze. Każde jego słowo znajdowało w niej echo… Gdy doszli pod dom, oboje czuli, iż nie chcą się rozstawać.
Zaczęli się spotykać, a miesiąc później Piotr oświadczył się. Poznał ją z rodzicami – miłą nauczycielką przedszkola i inżynierem.
Nadszedł dzień, którego Kasia bała się od zawsze – czas przedstawić Ira swoim rodzicom.
– Mamo, tato, mam wiadomość… Mam narzeczonego. I w niedzielę zapraszam go na obiad. W porządku? – wyrecytowała jednym tchem.
– Kasiu, nic nam nie mówiłaś… A czy to nie za wcześnie na małżeństwo? – zdziwiła się mama.
– Werka, uspokój się. Skoro nie mówiła, to miała powód. Za wcześnie? Mamy córkę prawie dwudziestoczteroletnią! Ty w jej wieku już byłaś zamężna. Kasia, nie przejmuj się, mama tylko tak powiedziała. Oczywiście, niech przyjdzie! – tata przytulił ją i pocałował w czoło.
– Kasieńko, córeczko, oczywiście przyprowadź go. Boże, jaka radość… – Weronika wyjęłaW niedzielę, gdy Piotr wyszedł po obiedzie, Kasia przytuliła rodziców, wiedząc już, iż nigdy więcej nie pozwoli, by czyjeś słowa zasłoniły jej to, co najcenniejsze – ich miłość.