**Złamane marzenia: cena miłości**
Od lat Agnieszka i Wojciech marzyli o dziecku, ale los był okrutny – ciąży nie było. Decyzja o adopcji przyszła sama, jakby nie miała innego wyjścia. Droga nie była łatwa: niekończące się kontrole, dokumenty, czekanie. Agnieszka do dziś pamięta ich pierwszą wizytę w domu dziecka w sąsiednim mieście. Dziecięce oczy, pełne nadziei i lęku, patrzyły na nich, jakby błagały, by je stąd zabrać. Wśród nich była Ola – dwunastoletnia dziewczynka z ciemnymi warkoczykami i głębokimi niebieskimi oczami, tak podobna do zmarłej siostry Agnieszki. Serce kobiety ścisnęło się z czułości. Wojciech marzył o synu, ale Ola od razu ich oboje urzekła. Cieszyła się na każdą ich wizytę, lgnęła do nich jak do rodziny.
Gdy dowiedzieli się od dyrektora, iż Olę pięciokrotnie oddawano po adopcji, Agnieszka ledwie powstrzymała łzy. „Wieczna wychowanka domu dziecka” – tak mówili o dziewczynce. Powody zwrotów były mgliste, ale Agnieszka nie drążyła tematu. Jej dobre serce nie mogło znieść myśli, iż dziecko tyle razy zostało porzucone przez tych, których pokochało. Z Wojtkiem postanowili: Ola będzie ich córką i nikt już jej nie odrzuci.
Czekając na zatwierdzenie dokumentów, zabierali Olę do domu coraz częściej. W ich trzypokojowym mieszkaniu przygotowali dla niej osobny pokój – marzenie każdego dziecka z domu dziecka, pozbawionego własnego kąta. Ola była zachwycona, a Agnieszka i Wojciech otaczali ją miłością i troską, pragnąc uleczyć jej rany. I wtedy stał się cud: Agnieszka odkryła, iż jest w ciąży. To było jak błogosławieństwo – często tak się dzieje, gdy bierze się dziecko adopcyjne. Małżonkowie cieszyli się, ale nie zamierzali rezygnować z adopcji. Ola stała się częścią ich życia, ich rodziną.
W końcu opieka społeczna wydała zgodę i Ola na zawsze opuściła dom dziecka – tak im się wydawało. Psycholog radził, by przygotować dziewczynkę na narodziny dziecka. Agnieszka i Wojciech zdecydowali się na rozmowę. Tłumaczyli, iż niedługo Ola będzie miała młodszą siostrę, iż będą ją kochać tak samo, iż na zawsze pozostanie ich córką. Ale gdy wspomnieli, iż pokój będzie musiała dzielić z malutką, gdy ta podrośnie, Ola zmieniła się na twarzy. Jej spojrzenie na chwilę stało się lodowate, niemal wrogie. Wstała i wyszła w milczeniu, nie słuchając dalej.
Od tego dnia Ola zachowywała się dziwnie. Gdy rodzice wracali do domu, rzucała się im na szyję, ściskając tak mocno, jakby bała się, iż znikną. Czasem podbiegała do Agnieszki od tyłu, obejmowała ją za szyję z siłą, która utrudniała oddychanie. „Kocham cię, mamo” – szeptała, ale jej oczy były szkliste, a zęby zaciskały się z wysiłkiem. Agnieszka odpowiadała czułością, ale Wojciech był coraz bardziej zaniepokojony. Psycholog, do którego się zwrócili, odbył kilka sesji z Olą i zapewnił, iż dziewczynka po prostu boi się utracić uwagę rodziców z powodu dziecka. „Nic strasznego, poświęcajcie jej więcej czasu” – powiedział.
Piekło zaczęło się, gdy urodziła się Zosia. Malutka przyszła na świat przed czasem, często płakała i wymagała nieustannej opieki. By nie niepokoić Oli, łóżeczko postawili w sypialni rodziców. Agnieszka dzieliła się między córkami, wyczerpana do granic. Wojciech pomagał: odprowadzał Olę do szkoły, czytał jej na dobranoc. Z początku wszystko wydawało się w porządku. Ale potem Agnieszka zauważyła, iż gdy zostawiła Zosię sam na sam z Olą, malutka wpadała w histeryczny płacz. Agnieszka biegła do pokoju, gdzie zastawała Olę „troskliwie” krzątającą się przy siostrze. Aż pewnego dnia weszła w chwili, gdy Ola ściskała nos Zosi, trzymając jej twarz w dłoniach. Gdy zobaczyła Agnieszkę, puściła dziecko, które zaczęło krztusić się i krzyczeć. Drżąca Agnieszka wzięła Zosię na ręce, próbując zrozumieć, co się stało. Ola milczała, patrząc na nią swymi ogromnymi, pustymi oczami – bez śladu żalu.
Wieczorem Wojciech próbował porozmawiać z Olą. Po długim namyśle wyznała, iż „wycierała Zosi nosek”. Wytłumaczenie brzmiało absurdalnie, ale psycholog znów namawiał do cierpliwości: „Dziewczynce brakuje miłości”. niedługo zdarzyło się coś nowego: Agnieszka znalazła Olę przy łóżeczku z butelką wrzątku, którą chciała podać Zosi. Ola znów milczała, obserwując reakcję rodziców. Agnieszka, patrząc w jej oczy, po raz pierwszy zobaczyła nie dziecko, ale zimną, przerażającą pustkę.
Czas mijał, Zosia rosła, stawała się spokojniejsza. Ola, jak się zdawało, przyzwyczaiła się do siostry, ale Agnieszka nigdy już nie zostawiała ich samych. Latem planowali wyjazd nad morze – pierwszy dla Oli. Ale z małą Zosią podróż byłaby ryzykowna, więc Agnieszka delikatnie wytłumaczyła to córce. Ola wybuchła. Nie płakała – wyła jak ranne zwierzę, tarzała się po podłodze, biła pięściami i nogami, nie słuchając żadnych próśb. Przerażona Agnieszka nie wiedziała, jak ją uspokoić. Psycholog, ku ich zdumieniu, znów nie widział problemu, chwaląc Olę za „adekwatność” i radząc więcej uwagi. Małżonkowie wymienili spojrzenia – ten specjalista nadawał się do zmiany.
Tamtego wieczoru, gdy Wojciech wyjechał w delegację, Agnieszka sama układała Olę do snu. Dwie godziny czytała, rozmawiała, próbowała zajrzeć w głąb jej duszy. Chwilę choćby myślała, iż niesprawiedliwie ocenia Olę, iż to tylko wrażliwe dziecko cierpiące z powodu zazdrości. Ale wtedy Ola, jakby od niechcenia, zapytała: „A gdyby Zosia zniknęła? Kochalibyście mnie bardziej? Mielibyście jeszcze dzieci? Pojechalibyście ze mną nad morze?” Agnieszka, odpowiadając ostrożnie, zdrętwiała: Oli potrzebny był nie psycholog, ale psychiatra.
Położona córkę Agnieszka padła wyczerpana do łóżka. W nocy obudził ją dziwny szelest – ktoś kręcił się obok. Spojrzała na łóżeczko i zamarła: Ola, pochylona nad Zosią, przyciskała poduszkę do jej twarzy. Agnieszka rzuciła się do dziecka, odtrącając Olę. Zosia, blada,Zosia ledwo oddychała, a Agnieszka, patrząc na zimne, nienawistne spojrzenie Oli, zrozumiała, iż ich rodzina nigdy już nie będzie taka sama.