Nadmiar słów

newsempire24.com 15 godzin temu

Dodatkowa gęba

Przy stole trzeba było się scisnąć. Pięciometrowa kuchnia ledwie mieściła piątkę: dwójkę dorosłych i trójkę dzieci.

— Krzysiu, przynieś stołek z salonu — powiedziała matka.

Siedemnastoletni chłopak przewrócił oczami, ale posłusznie poszedł i wrócił z drewnianym stołkiem.

— I po problemie. Przesuniemy stół i wszyscy się pomieścimy. Nic się nie stało, Maksiku — kobieta nie patrzyła na pięcioletniego chłopca, przez którego zrobił się ten zamęt. Zwróciła się za to do męża, który swoją miną wyraźnie pokazywał, jak bardzo nie uśmiecha mu się ta reorganizacja.

Pierwszą miskę gorącego barszczu Elżbieta postawiła przed głową rodziny. gwałtownie pokroiła chleb i słoninę, podsuwając córce główkę czosnku do obrania. niedługo na stole stanęły kolejne talerze. Najstarszy syn, naśladując ojca, brał kawałek razowego chleba, kładł na niego cieniutki plasterek wędzonej słoniny i zjadał na przemian z łyżką barszczu. Główki czosnku ojciec i syn rozdzielili między siebie w mig, zostawiając talerzyk pustym.

Maks trzymał łyżkę, ale nie jadł. Wpatrywał się w dwóch mężczyzn siedzących naprzeciwko. Tak bardzo chciał ich naśladować, ale talerze stały za daleko — nie sięgał.

— Jedz — dziesięcioletnia Zosia podała chłopcu kawałek chleba, a potem plasterek słoniny.

Maks chwycił je i zaczął żuć, jakby to były czekoladki. Ela uśmiechnęła się i też sięgnęła po swoją łyżkę.

Na dokładkę ojciec odmówił. Krzysztof tylko skinął głową. Córka poprosiła zaś o sól, by posypać nią chleb. Herbatę pili w ciszy. Każdy wpatrywał się w swoją szklankę. Sucharki i pierniki znikały z półmiska w tempie — wszyscy się spieszyli.

Gdy skończyli, Aleksander pierwszy wstał od stołu i oznajmił:

— Dzieci jedzą pierwsze, później my z mamą. Stół za mały.

Ela zatrzymała się z talerzem w ręce. Chciała zaprotestować, ale nie sprzeciwiła się mężowi, choćby nie zareagowała. Krzyś spojrzał z nienawiścią na chłopca przeżuwającego piernik.

Wczoraj ojciec wrócił do domu nie sam. Otworzył drzwi i, by przyspieszyć sprawę, popchnął chłopca do środka.

— Chodź, Maks — Elżbieta stała w przedpokoju z ręcznikiem w dłoniach.

Od razu było widać, iż rodzice omówili ten moment i pojawienie się Maksa w ich domu było przemyślaną decyzją.

— A to kto? — Krzyś wyszedł z pokoju z podręcznikiem.

— To Maks — odpowiedziała matka najłagodniejszym tonem, na jaki była zdolna.

— Słyszałem, jak ma na imię. Ale kto to? — syn powtórzył pytanie.

Aleksander i Elżbieta nie byli na to przygotowani. Owszem, powinni byli wcześniej wszystko wyjaśnić dzieciom, ale tego nie zrobili, uznając to za mało istotne.

— Maks będzie z nami mieszkał. Do waszego pokoju dostawimy rozkładane łóżko.

— Do naszego pokoju? — Zosia też wyskoczyła do przedpokoju.

Ich pokój z bratem był podzielony szafą na dwie części, a wstawienie tam łóżka oznaczało gruntowne przestawianie. Pomieszczenie było malutkie — nikt nie miał pojęcia, gdzie jeszcze można by coś upchnąć.

— Nic się nie stanie, przecisnąć się trzeba.

Autorytet ojca w rodzinie był niekwestionowany. Często choćby nie musiał nic mówić — wystarczyło surowo spojrzeć, a dzieci robiły, co trzeba, bez zbędnych pytań.

Siedem lat temu ojciec odszedł z domu. Wybuchł straszny skandal. Zawsze spokojna matka szlochała w histerii, błagając, by nie zostawiał jej z dwójką małych dzieci. Ale Aleksander po prostu spakował jedną torbę i wyszedł. Zakochał się. Poznał Kingę w fabryce i nie mógł myśleć o nikim innym. Dzieci go nie powstrzymały.

Po dwóch latach wrócił. Z tą samą torbą. Nie przepraszał, po prostu z progu oznajmił:

— jeżeli wniosek o rozwód złożyłaś, to odejdę. Tam wszystko bezpowrotnie skończone.

Ela nie wydusiła z siebie słowa. Ile nocy i dni czekała na ten moment, jak bardzo cierpiała. A teraz… nie miała nic do powiedzenia. Wybaczyła dawno. Po prostu chciała go zobaczyć.

Prawie rok żyli jak sąsiedzi, aż Aleksander nie wyznał żonie wszystkiego i nie poprosił o przebaczenie. Ela odtajała, życie wróciło na stare tory, choć nieco zmienione. A potem pojawił się Maks.

Tamta kobieta, Kinga, nie chorowała, nic jej się nie stało — po prostu nie chciała dziecka. Przeszkadzał jej w życiu, w lataniu jak ważka. A urodziła go tylko dlatego, iż fabryka dawała za to pokój i można było rozwiązać problem mieszkaniowy.

— Zabieraj go, albo oddam do domu dziecka — oświadczyła Aleksandrowi, gdy ten przyszedł odwiedzić syna.

— Gdzie ja go zabiorę? U nas czworo w dwupokojowym?

— Nie wiem gdzie — wzruszyła pełnymi ramionami. — Jak rodziłam, też nie pytałeś, gdzie.

— Myślałem, iż mnie kochasz i chcesz Maksia.

— Cha. Myślałeś. Masz czas do końca miesiąca. Pierwszego mam wolne — oddam twojego syna do domu dziecka, jeżeli go nie weźmiesz.

Oczywiście blefowała. Wiedziała, jak Aleksander przywiązany jest do syna i nie pozwoli na coś takiego. Tak też się stało.

Ela od razu zgodziła się przygarnąć chłopca, bez wahania. Nie robiła różnicy między dziećmi, starała się dać każdemu to, czego najbardziej potrzebował. Kochała ich jednakowo.

Minął czas. Kupili duży rozkładany stół do kuchni, aby wszyscy mogli siadać razem. Dla Zosi udało się wydzielić kąt w salonie, zwalniając miejsce dla chłopców w ich pokoju. Wyszło całkiem nieźle — przy oknie stanął stół, a po drugiej stronie łóżko i ściana z szafy.

Krzysztof poszedł już na studia, a Maks rozpoczął szkołę. Wydawałoby się, iż wszyscy powinni się już przyzwyczaić, ułożyć. Ale Krzyś coraz częściej okazywał niezadowolenie z młodszego brata. choćby to, iż mieli wspólnego ojca i byli rodzonymi braćmi, kilka znaczyło. Matka interweniowała dyskretnie, by nie rozdmuchiwać awantur i nie urażać Maksa, łagodziła wyKiedy w końcu Krzyś zobaczył, jak Maks samodzielnie naprawia jego ulubioną lampkę, zrozumiał, iż ten “dodatkowy” brat był w ich życiu od zawsze brakującym kawałkiem.

Idź do oryginalnego materiału