Następnego dnia synowa zadzwoniła do mnie i poprosiła o rozmowę. Kiedy przyszłam, siedziała przy stole razem ze swoją mamą. Obie wyglądały na zmartwione. W końcu usłyszałam, o co tak naprawdę chodziło. Okazało się, iż moja synowa była o mnie zazdrosna. Bała się, iż jej córka – moja wnuczka – pokocha mnie bardziej niż swoją babcię od strony mamy

przytulnosc.pl 2 miesięcy temu

Vasylinka nie była moją pierwszą wnuczką, ale bardzo na nią czekałam. Pierwszą wnuczkę urodziła moja córka, jednak mieszka za granicą, więc rzadko się widujemy. Tym bardziej ucieszyłam się, gdy syn oznajmił, iż zostanę babcią po raz drugi.

Synową przyjęłam jak własną córkę. Zawsze starałam się być dla niej serdeczna, pomagać, wspierać. Ale z czasem zauważyłam, iż moja obecność ją drażni. Gdy była w ciąży, chodziłam po sklepach, kupowałam ubranka, zabawki, wszystko, co mogło się przydać. Byłam szczęśliwa. Marzyłam, jak będę chodzić z wnuczką do parku, jak będę organizować dla niej urodziny i święta.

Ale synowa reagowała na moje starania z chłodnym dystansem. Prezenty wrzucała bez emocji do szafy, mówiła „dziękuję” tak, jakby robiła to z obowiązku. Bolało mnie to. Chciałam tylko usiąść z nią przy kawie, porozmawiać jak z bliską osobą, ale zawsze słyszałam: „Nie teraz”.

Gdy trafiła do szpitala przed porodem, gotowałam jej obiady, zawoziłam domowe jedzenie – ale i to nie zostało docenione. Powiedziała, iż wszystko przywiozła już jej mama i żebym zabrała swoje rzeczy z powrotem. Pocieszałam się, iż może to stres, iż jeszcze się nie poznałyśmy dobrze i z czasem się ułoży.

Kiedy na świecie pojawiła się Solenka, moja wnuczka, byłam wniebowzięta. Chciałam przychodzić choć na chwilę, pomóc w czymś, poprzytulać dziecko. Ale każda moja propozycja kończyła się odmową. „Nie trzeba, mama mi pomaga” – słyszałam raz za razem. Kiedy zaproponowałam, iż przyjdę w weekend – znowu to samo.

W końcu nie wytrzymałam i pewnego dnia, bez zapowiedzi, przyszłam. Chciałam po prostu przytulić wnuczkę. Synowej się to nie spodobało – widziałam to po jej twarzy. Pozwoliła mi tylko chwilę pobawić się z małą, ale czułam się jak intruz.

Zauważyłam też, iż moja „konkurentka” – czyli mama synowej, pani Stefania – zaczęła się wobec mnie inaczej zachowywać. Z dystansem, chłodno. Nie wiedziałam, co się dzieje, przecież zawsze dobrze się dogadywałyśmy.

Zaczęłam odwiedzać wnuczkę tylko wtedy, gdy był w domu mój syn. Wtedy synowa była bardziej powściągliwa i nie mogła odmówić mi kontaktu z małą. Synowi nie mówiłam, nie chciałam wprowadzać zamieszania między nim a jego żoną.

Minął rok i dopiero wtedy dowiedziałam się prawdy. Kiedy spotkałam się z panią Stefanią, usłyszałam od niej, iż to ja rzekomo nie chcę pomagać dzieciom i zostawiam wszystko na jej barkach. Byłam w szoku. Okazało się, iż synowa mówiła swojej mamie, iż prosi mnie o pomoc, a ja jej zawsze odmawiam. Czułam złość i żal, ale spokojnie opowiedziałam, jak było naprawdę.

I właśnie wtedy, następnego dnia, zadzwoniła do mnie synowa i poprosiła o rozmowę. Siedziała razem z mamą, obie w milczeniu. W końcu przyznała, iż była zazdrosna. Bała się, iż Vasylinka pokocha mnie bardziej niż ją czy jej mamę. Przeprosiła. Obiecała, iż już nie będzie stawać między mną a wnuczką.

Wybaczyłam. I choćby próbowałam ją zrozumieć. W końcu jest młoda. A my – starsze pokolenie – jesteśmy po to, by dawać dobry przykład i uczyć cierpliwości.

Idź do oryginalnego materiału