Dzień dobry, muszę przyznać, iż z coraz większym zmęczeniem patrzę na to, co dzieje się w szkołach podstawowych. Dziś rodzice są wszędzie – w każdej decyzji, w każdej minucie życia swoich dzieci, a my, nauczyciele, mamy związane ręce, bo przecież, nie daj Boże, dziecku stanie się jakaś "krzywda".
Dziś już choćby nie można zwrócić uwagi
Kiedyś dzieci przychodziły do szkoły, siadały w ławkach i musiały radzić sobie same. Nie było telefonów, nie było wiecznego nadzoru, nie było potrzeby ciągłego upewniania się, iż wszystko jest w porządku. A dziś? Proszę spróbować zabrać uczniowi telefon na czas lekcji – od razu dostajemy lawinę maili i telefonów od rodziców, którzy tłumaczą, iż "dziecko musi dać znać, iż dotarło do szkoły", iż "musi informować, iż lekcja została skrócona" albo iż "to dla jego bezpieczeństwa". To już nie jest troska – to obsesja!
Ale to nie tylko telefony. Rodzice ingerują we wszystko. Praca domowa? Niemożliwe, przecież ich dziecko jest zmęczone. Słaba ocena? Na pewno niesprawiedliwa, a nauczyciel "się uwziął". Uwaga w dzienniku? Absolutny skandal, bo ich syn czy córka "normalnie się zachowywali", a "może to pani nie umie zainteresować uczniów?". Czego my ich uczymy? Że mogą wszystko, iż zawsze ktoś ich wyręczy, iż w razie problemów wystarczy telefon do mamy lub taty, którzy natychmiast rozwiążą sprawę.
Dzieci nie potrafią przyjąć krytyki, nie potrafią zaakceptować, iż coś im nie wyszło, iż czasem trzeba ponieść konsekwencje swoich działań. jeżeli nie pozwolę im wyjść do toalety 5 minut przed dzwonkiem na przerwę, dostaję wiadomości od rodziców, iż "ograniczam prawa dzieci". jeżeli zgłoszę problem z zachowaniem, jestem "niedostatecznie empatyczna". jeżeli każę staranniej pisać w zeszytach i na sprawdzianach, a swoje uwagi wpisuję do dziennika elektronicznego – "zabijam kreatywność".
Cały świat nie kręci się wokół twojego dziecka
Nie chodzi o to, by wracać do dawnych czasów, kiedy dzieci były zostawione same sobie. Ale dziś poszliśmy w drugą skrajność – uczniowie są wychowywani w bańce nadopiekuńczości, a szkoła przestaje być miejscem nauki, a staje się polem walki o to, kto ma większe prawa – nauczyciel czy rodzic. Bo dziecko? Ono rośnie w przekonaniu, iż świat się wokół niego kręci, iż zawsze ktoś je uratuje, wyjaśni, usprawiedliwi. Ostatnio usłyszałam od koleżanki w pokoju nauczycielskim takie fajne określenie, przewrotne: "pokolenie z medalem na szyi".
Jak mamy wychować samodzielnych, odpowiedzialnych ludzi, skoro nie możemy wymagać od nich najmniejszego wysiłku?