Jestem nauczycielką języka polskiego w szkole podstawowej, uczę klasy 4–8. Piszę ten list, bo po ostatnich świętach doszłam do wniosku, iż granica między pracą a życiem prywatnym w tym zawodzie po prostu przestała istnieć.
W Niedzielę Wielkanocną, dokładnie po południu, kiedy siedziałam z rodziną przy stole, dostałam wiadomość w Librusie. Pisze mama uczennicy z 7 klasy. Cytuję fragment: "Dzień dobry, chciałam zapytać, co moja córka mogłaby jeszcze zrobić, żeby mieć szansę na lepszą ocenę końcową z języka polskiego. Czy są jeszcze jakieś zadania dodatkowe albo możliwość poprawienia czegoś? Będziemy wdzięczne za informację".
Zamurowało mnie.
Po pierwsze: jest Wielkanoc. Naprawdę musimy takie sprawy załatwiać w święta? Po drugie: córka ma 13 lat. Jest nastolatką. Sama chodzi do szkoły, sama odpowiada za swoje oceny, sama powinna zapytać, jeżeli czegoś nie rozumie albo chce coś poprawić. Dlaczego mama pisze w jej imieniu?
Przestańcie wyręczać dzieci
Mam wrażenie, iż wielu rodziców nie potrafi się oderwać od szkolnych tematów choćby na chwilę. A co gorsza – nie uczą tego swoich dzieci. Gdyby ta uczennica sama do mnie przyszła w środę, po powrocie do szkoły, zapytała o możliwość podniesienia oceny – nie widziałabym w tym nic złego. Ale wiadomość wysłana przez mamę w niedzielę świąteczną, w jej imieniu? To niepokojące.
Nauczyciel też ma prawo do odpoczynku. Ma prawo spędzić święta bez sprawdzania wiadomości, bez czytania żądań i pretensji. Rozumiem, iż komuś może zależeć na ocenach – ale są na to lepsze momenty niż świąteczne popołudnie. Jasne, może to ja zawaliłam, bo dostałam powiadomienie i przeczytałam wiadomość.
Naprawdę chciałabym, żebyśmy jako dorośli przestali robić z dzieci bezradnych petentów, za których trzeba wszystko załatwiać. Bo jeżeli 13-latka nie potrafi sama zapytać nauczyciela o swoje oceny, to jak poradzi sobie w liceum? A potem w normalnym życiu?