Od dziecka słyszała to samo od babci i matki: „W naszej rodzinie kobiety są nieszczęśliwe w miłości”. Jej prababcia owdowiała w wieku dwudziestu dwóch lat, babcia straciła męża w wypadku w fabryce, a mama została sama z niemowlęciem, gdy Kinga nie miała jeszcze trzech lat. Choć nie wierzyła w rodzinne przekleństwo, gdzieś w głębi serca zawsze czuła, iż jej miłość też skończy się cierpieniem. Mimo to marzyła o cieple, domu, mężu i dzieciach.
Swojego przyszłego męża, Marka, poznała w zakładzie, gdzie pracowała jako pakowaczka. On pracował w innym dziale, ale obiady jadali w tej samej stołówce. Tak się poznali. Wszystko potoczyło się szybko: kilka randek, oświadczyny, ślub. Marek wprowadził się do jej dwupokojowego mieszkania, które odziedziczyła po babci. Mama nie żyła już od dawna. Na początku było spokojnie: urodził się pierwszy syn, potem drugi. Kinga krzątała się, jak mogła: gotowanie, pranie, wychowanie. Mąż pracował, przynosił pieniądze, ale wracał do domu coraz rzadziej, a rozmów było coraz mniej.
Gdy Marek zaczął zostawać później w pracy i wracał do domu zmęczony, z obcymi perfumami na koszuli, wszystko zrozumiała. Bała się pytać – nie chciała zostać sama z dwójką dzieci. Ale któregoś dnia nie wytrzymała:
— Pomyśl o dzieciach. Proszę cię. Błagam.
Milczał. Tylko zimne spojrzenie. Bez słów. Bez krzyku. Następnego ranka podała mu śniadanie – choćby go nie tknął.
— Wszystko, na co cię stać, to bycie służącą – rzucił z pogardą.
I tydzień później wyszedł. Po prostu spakował rzeczy i zatrzasnął drzwi.
— Nie zostawiaj nas, proszę! – płakała w korytarzu. — Dzieci nie mogą być bez ojca!
— Jesteś żałosną służką – powtórzył, odchodząc. Usłyszeli to ich synowie. Dwaj chłopcy siedzieli na kanapie, przytuleni do siebie, nie rozumiejąc: co zrobili źle? Dlaczego tata odszedł? W czym była ich wina?
Kinga nie pozwoliła sobie upaść. Żyła dla nich. Pracowała jako sprzątaczka, myła klatki schodowe, nosiła wodę, uczyła chłopców czytać i prała rękoje, gdy zmywarka się psuła. Chłopcy pomagali – dorośli szybciej niż powinni. Zapomniała o sobie, o marzeniach, o byciu kobietą. Ale los, jak to los, potrafi zaskakiwać.
Pewnego dnia w sklepie upadła jej paczka herbaty. Podniósł ją nieznajomy mężczyzna i uśmiechnął się:
— Może pomogę pani zanieść zakupy?
— Nie trzeba – odparła automatycznie.
— Ale ja i tak pomogę – powiedział, już biorąc torby.
Miał na imię Krzysztof. Zaczął przychodzić do tego samego sklepu codziennie, potem zaczął ją odprowadzać, wreszcie pojawił się w jej klatce, by pomóc w sprzątaniu. Chłopcy początkowo się od niego odsuwali, ale okazał się cierpliwy i dobry. Na pierwszą kolację przyszedł z tortem i białymi różami. Gdy starszy syn żartem spytał, czy nie grał w koszykówkę, Krzysztof roześmiał się:
— W szkole tak, dawno temu.
Później wyznał:
— Miałem wypadek. Mówię wolniej, ruszam się inaczej niż kiedyś. Żona ode mnie odeszła. Boję się, iż ty też zechcesz, żebym zniknął.
— jeżeli dzieciom z tobą dobrze – zostań – odpowiedziała po prostu Kinga.
Wyciągnął do niej dłość. I serce. Poprosił, by porozmawiała z synami.
— Może uda mi się być dla nich prawdziwym ojcem.
Wieczorem Kinga wszystko wytłumaczyła chłopcom. Przytulili ją mocno.
— Nasz tata odszedł i o nas zapomniał – powiedział młodszy. — Fajnie by było mieć tatę, który zostaje.
Tak Krzysztof stał się częścią ich rodziny. Był przy nich, uczył chłopców grać w piłkę, pomagał w lekcjach, naprawiał półki, żartował, wspierał. Koledzy synów często gościli w ich domu. Mieszkanie znów tętniło życiem. Minęły lata. Chłopcy stali się mężczyznami. Bartosz zakochał się i przyszedł po radę do Krzysztofa. Wtedy właśnie zadzwonił dzwonek.
W drzwiach stał Marek.
— Byłem głupcem. Weź mnie z powrotem. Naprawimy to…
— Wynoś się – warknął Bartosz.
— Jak ty rozmawiasz z ojcem?! – wrzasnął Marek.
— Nie waż się tak odzywać do mojego syna – stanowczo powiedział Krzysztof.
— Czyżbyśmy mieli już ojca? – dodał młodszy syn. — I to prawdziwego.
Zatrzasnęli drzwi. Na zawsze.
Kinga stała, patrząc na trzech mężczyzn – swoich obrońców, swoją rodzing, którą wywalczyła, odbudowała od zera. Była szczęśliwa. Wreszcie.