Do pięćdziesięciu lat Krzysztof Marek nie miał prawie siwych włosów, ale diabła w żebrach miał na całego. A wszystko przez nią — Kasię. Spotkał ją przypadkiem, gdy wstąpił na uczelnię, gdzie wykładał jego stary przyjaciel. Sprawa była błaha, ale konsekwencje — brzemienne w skutki.
Stała przy oknie, bawiąc się promieniami słońca w swoich złocistych włosach. Oczy jak młoda trawa, smukła sylwetka, pełna życia i zadziorności… On, mężczyzna od dawna nie młokos, nagle poczuł się jak nastolatek. Kasia wydawała mu się ucieleśnieniem wszystkich marzeń — wróżką, syreną, nimfą. W rzeczywistości była po prostu miłą studentką, ale Krzysztof zrozumiał to znacznie później. Wtedy był po prostu zaczarowany.
Takiej namiętności nie czuł choćby do swojej żony, Elżbiety, w ich najlepszych czasach. Mieli za sobą trzydzieści lat małżeństwa, dwoje dzieci, wspólną przeszłość, dom, wzajemne zrozumienie i rzadkie kłótnie. A wszystko to nagle zniknęło mu z głowy, gdy tylko spojrzał na Kasię.
Ona, co prawda, nie opierała się zalotom statecznego adoratora. Wręcz przeciwnie — zachęcała. Dla niej był szansą. Wychowana w skromnej rodzinie, ledwo dostała się na studia, marzyła o pozostaniu w dużym mieście. A Krzysztof był dla niej bramą do tego świata.
— Przecież on jest starcem! — jęczała jej współlokatorka, Magda. — Oszalałaś? Dasz radę z nim żyć?
— Gdzie tam starzec! — machnęła ręką Kasia. — Żwawy, z pieniędzmi, zakochany po uszy. Zobaczysz, zaraz się oświadczy.
Krzysztof zakochał się na serio. Był czuły, hojny, troskliwy. Ale ani razu — ani słowem — nie wspomniał o rozwodzie. Kasia czekała, liczyła. Jej plany były proste: dzieci Krzysztofa dawno się usamodzielniły, żona zdrowa, żyją spokojnie. A on — ma kasę. Wszystko zmierzało do ślubu. Ale Krzysztof nagle zaczął się męczyć. Okazało się, iż rytm młodej kochanki to nie lada wyzwanie dla dojrzałego mężczyzny. On wolałby widywać się raz w tygodniu, i to w hotelu, a resztę czasu spędzać w domu, gdzie czekały go ciepło, żurek i ukochana Elżbieta.
Kasia zaczęła się domagać:
— Dlaczego nie możemy się zamieszkać razem? Masz przecież jeszcze jedno mieszkanie!
— Tam są lokatorzy — skłamał. W rzeczywistości mieszkanie stało puste, on z Elą planowali remont. Ale na miłosne gniazdko go nie przeznaczył.
— To wynajmij nowe! Przecież jesteś facetem!
Kłótnie nasiliły się. A potem uderzyło.
— Jestem w ciąży, Krzysiu — powiedziała Kasia (tak, tak go nazywała). — Cieszysz się?
Krzysztof skamieniał. Właśnie miał z nią zerwać — choćby wrócił wcześniej z delegacji, żeby wszystko omówić. A tu nagle — dziecko.
— Ale mówiłaś, iż się zabezpieczasz…
— To nie jest w stu procentach! A myślałam, iż się ucieszysz…
Nie ucieszył się. Zaniemówił. Ale został. Dziecko się urodziło — chłopiec, Staś. Krzysztof pomagał: finansowo, bywał, dzwonił. Ale Kasia chciała więcej.
— Mam dość bycia w cieniu! Albo mówisz żonie, albo ja sama!
Nie zdążył podjąć decyzji — Kasia wzięła sprawy w swoje ręce. Po paru dniach żona powitała go słowami:
— Więc masz dziecko i szykujesz się do ślubu? To prawda?
— Elu, to nie tak… Wszystko wyjaśnię…
— Od razu ci powiem: rozwodu nie dam — oznajmiła spokojnie, ale stanowczo. — Nie po to budowałam rodzinę przez trzydzieści lat, żeby teraz ustąpić jakiejś studentce.
Krzysztof poczuł ulgę. Nie dlatego, iż uniknął rozstania, ale dlatego, iż usłyszał — ona wciąż chce ich związku.
— Kocham cię, Elu. Wybacz mi. To było szaleństwo, sam nie wiem, co we mnie wstąpiło…
— Ale dziecko nie jest winne — dodała. — Zabierzemy je. A z tą — żegnasz się na zawsze. Wtedy ci wybaczę. Naprawdę.
Krzysztof nie wierzył własnym uszom. Ale żona, jak zawsze, wszystko przemyślała. Kasia, zmęczona macierzyństwem, bez pomocy, bez wsparcia, z euforią oddała syna, gdy on zaproponował rozwiązanie:
— Chcę, żeby Staś został z nami. Będziesz mogła wrócić na studia, do życia. Damy radę.
— Świetnie — odparła obojętnie. — Tylko potem nie rośc”Minęły lata, Staś wyrósł na porządnego chłopaka, a Krzysztof, choć czasem wzdychał do dawnych szaleństw, zrozumiał w końcu, iż prawdziwy dom to nie ten z kochanką w hotelu, ale ten, w którym zawsze czeka na niego zimny barszcz i zdjęcie Eli na komodzie.”