To nie była zwyczajna noc, ale sen, który zaczął się jak najpiękniejsze marzenie – narodziny wnuczki. Ja, kochająca matka i babcia, rzuciłam się do pomocy: nie spałam, spacerowałam z malutką Magdalenką, prasowałam malutkie body, gotowałam przeciery, przygotowywałam kąpiele. Wydawało mi się, iż to mój obowiązek, moja pomoc, moje ciepło, które z euforią oddaję córce i jej rodzinie. Pamiętałam, jak sama byłam niegdyś w tym wyczerpującym wirze pierwszych miesięcy macierzyństwa – brakowało mi wtedy oparcia.
Ale z czasem moje zaangażowanie zaczęto traktować jak powinność. Kasia i jej mąż, Wojtek, widzieli we mnie darmową usługę. Najpierw prosili, żebym została z dzieckiem na parę godzin, potem na wieczór, w końcu na całe weekendy. Coraz częściej słyszałam: „Mamo, zostań z Madzią, idziemy na kurs”, „Mamo, przecież jesteś w domu, możesz ją odebrać z przedszkola”, „Mamo, mamy siłownię, pomóż”.
I pomagałam. Bo jak inaczej? Dziecka nie zostawi się samego. Aż w końcu zauważyłam, iż moje „tylko podpasować” stało się codziennością. Nie byłam już częścią ich planów. Układali swoje życie, a ja miałam się po prostu dostosować.
Ostatni przypadek przypieczętował moją decyzję. Kasia zadzwoniła, mówiąc, iż mają firmową imprezę, a Madzia nie idzie do przedszkola, bo lekko pokasłuje. Wojtek podobno wyjechał z kolegami na ryby, a ona nie może odmówić – ważne dla pracy. Milczałam, spakowałam się i zabrałam dziecko. Bo przecież to moja wnuczka, kocham ją. Ale wewnątrz wrzałam z bezsilności.
A dziś dopełniło się. Córka zadzwoniła z radosną nowiną – razem z Wojtkiem lecą do Grecji. Na dwa tygodnie. Ucieszyłam się, spytałam: „Zabieracie Madzię?”. Odpowiedź mnie powaliła:
– Nie, oczywiście. Ty z nią zostaniesz. Już kupiliśmy bilety, hotel all inclusive.
I tyle. Ani pytania, ani zgody. Po prostu postawili mnie przed faktem. choćby nie pomyśleli, czy mam wolne, czy coś zaplanowane. Pewnie uważają, iż emerytka nie może mieć ani życia, ani marzeń. Tylko wnuki i garnek.
Wzięłam słuchawkę i powiedziałam spokojnie, ale stanowczo:
– Kasia, nie jestem niańką. Nie jestem waszą służącą. Jesteście dorośli, macie dziecko – to wasza odpowiedzialność. jeżeli chcecie odpocząć we dwoje, to albo zabieracie Madzię, albo szukacie kogoś innego. Ja mam swoje plany – z przyjaciółką Jadwigą wyjeżdżamy do sanatorium. Rezerwowałyśmy termin miesiąc temu.
W słuchawce zapadła cisza. A potem wybuchła histeria. Córka krzyczała, iż jestem egoistką, okropną babcią, iż „wszystkie normalne babcie marzą tylko o wnukach”, a ja myślę tylko o sobie. I co niby będę robić? Siedzieć przed telewizorem?
Zmęczyło mnie tłumaczenie. Nie muszę. Pomagałam z miłości, nie z obowiązku. Ale gdy miłość staje się wykorzystywaniem – trzeba postawić granice.
Tak, jestem na emeryturze. To nie znaczy, iż moje życie się skończyło. Mam plany, marzenia, zmęczenie, zdrowie wreszcie. Dlaczego nikt nie spytał, czy chcę spędzić dwa tygodnie sama z dzieckiem, bez przerwy, bez snu? Dlaczego mam poświęcać się dla cudzych wakacji?
Kocham swoją wnuczkę. Ale nie pozwolę już, żeby moją miłość wykorzystywano jako pretekst do wyzysku. I jeżeli to oznacza kłótnię z córką – trudno. Prawdziwa rodzina to szacunek. Nie traktowanie jak usługi.
Powiedziałam „nie” – pierwszy raz od dawna. I poczułam, jak ciężar spada z moich ramion. Bo nie jestem niańką. Nie służącą. Jestem matką. I kobietą, która ma prawo do własnego życia.