Nie jestem niańką ani gospodynią”: Powiedziałam córce, iż mam własne plany i nie muszę zajmować się wnuczką.

twojacena.pl 2 dni temu

Wszystko zaczęło się od najpiękniejszego wydarzenia – narodzin wnuczki. Ja, jako kochająca matka i babcia, rzuciłam się na pomoc: nie spałam po nocach, spacerowałam z malutką, prasowałam śmieszne body, gotowałam przecierki, przygotowywałam kąpiele. Wydawało mi się, iż to mój obowiązek, moja pomoc, moje ciepło, które z euforią przekazuję córce i jej rodzinie. Pamiętam przecież, jak sama kiedyś byłam w tym wyczerpującym wirze pierwszych miesięcy macierzyństwa – i brakowało mi wtedy oparcia.

Ale z czasem moje zaangażowanie zaczęto traktować jak coś oczywistego. Córka i zięć widzieli we mnie darmową usługę. Najpierw prosili, żebym posiedziała „tylko dwie godzinki”, potem – na wieczór, później – na cały weekend. Coraz częściej słyszałam: „Mamo, zostań z Basią, idziemy na kurs”, „Mamo, przecież jesteś w domu, możesz ją odebrać z przedszkola”, „Mamo, mamy fitness, wyciągnij nas”.

I wyciągałam. Bo jak inaczej? Dziecka przecież nie zostawisz. Ale w pewnym momencie zrozumiałam, iż moje „pomogę na chwilę” zamieniło się w pełnoetatową służbę. W ich plany już nie byłam wliczana. Układali swoje sprawy – ja miałam się po prostu dostosować.

Ostatnio zdarzyła się rzecz, która dobiła mnie definitywnie. Córka zadzwoniła i oznajmiła, iż mają firmową imprezę, a Basia nie idzie do przedszkola, bo trochę pokasłuje. Zięć podobno wyjechał z kolegami na ryby, a ona „nie może odmówić – służbowo ważne”. Milczałam, spakowałam się i zabrałam dziecko. Bo niby jak? To moja wnuczka, kocham ją. Ale w środku już wtedy kipiało ze złości.

A dzisiaj przyszedł moment, kiedy czara się przelała. Córka zadzwoniła podekscytowana i oznajmiła, iż z Darkiem lecą do Hiszpanii. Na dwa tygodnie. Ucieszyłam się, spytałam – a Basię bierzecie? Odpowiedź powaliła mnie na kolana:
— No jak to? Ty zostaniesz z nią. Już mamy bilety, all inclusive w hotelu.

I tyle. Żadnego pytania, żadnego „czy mogę”. Po prostu postawili mnie przed faktem. choćby nie uznali za stosowne spytać, czy jestem wolna, czy mam jakieś plany. Widocznie emerytki nie mogą mieć ani życia, ani marzeń. Tylko wnuki i patrzenie w telewizor.

Wzięłam słuchawkę i powiedziałam spokojnie, ale stanowczo:
— Aniu, nie jestem opiekunką. Nie jestem waszą służącą. Jesteście dorośli, macie dziecko – to wasza odpowiedzialność. jeżeli chcecie odpocząć we dwoje, to albo zabieracie Basię, albo szukacie kogoś innego. Ja mam swoje plany – z koleżanką Jadzią jedziemy do sanatorium. Rezerwowałyśmy miejsce miesiąc temu.

Na drugim końcu zapadła cisza. A potem zaczęła się histeria. Córka krzyczała, iż jestem egoistką, iż jestem okropną babcią, iż „wszystkie normalne babcie marzą tylko o spędzaniu czasu z wnukami”, a ja myślę tylko o sobie. No i co niby mam robić – gnić przed telewizorem?

A ja już nie mam siły się tłumaczyć. Nie jestem zobowiązana. Pomagałam z miłości, nie z obowiązku. Ale kiedy miłość zamienia się w wykorzystywanie – trzeba postawić granice.

Tak, jestem na emeryturze. Ale to nie znaczy, iż moje życie się skończyło. Mam przecież plany, marzenia, zmęczenie, zdrowie – w końcu! Dlaczego nikt mnie nie zapytał – czy chcę spędzić dwa tygodnie z dzieckiem sama, bez przerwy, bez snu? Dlaczego mam poświęcać się dla czyichś wakacji?

Kocham swoją wnuczkę. Ale nie pozwolę już, żeby moja miłość była pretekstem do wyzysku. I jeżeli przez to posprzeczam się z córką – trudno. Prawdziwa rodzina to szacunek. A nie roszczeniowa postawa.

Powiedziałam „nie” – pierwszy raz od bardzo dawna. I poczułam, jak ciężar spada mi z ramion. Bo ja – nie jestem opiekunką. Nie jestem służącą. Jestem matką. I jestem kobietą, która ma prawo do własnego życia.

Idź do oryginalnego materiału