„Nie jestem niańką ani gosposią”: Powiedziałam córce, iż nie muszę zajmować się wnuczką i mam swoje plany.

twojacena.pl 2 dni temu

„Nie jestem niańką ani służącą” – powiedziałam córce, iż nie muszę zajmować się wnuczką, bo ja też mam swoje plany

Wszystko zaczęło się od najpiękniejszego wydarzenia – narodzin wnuczki. Jako kochająca matka i babcia rzuciłam się na pomoc: nie spałam nocami, spacerowałam z malutką Anią, prasowałam malutkie body, gotowałam przeciery, przygotowywałam kąpiele. Wydawało mi się, iż to mój obowiązek, moja pomoc, moje ciepło, które z euforią oddaję córce i jej rodzinie. Pamiętałam, jak sama byłam kiedyś w tym wyczerpującym wirku pierwszych miesięcy macierzyństwa – i brakowało mi wtedy oparcia.

Ale stopniowo moje zaangażowanie zaczęto traktować jako coś oczywistego. Córka i zięć zaczęli widzieć we mnie darmową usługę. Najpierw prosili, żebym została „tylko na godzinkę”, potem na wieczór, a w końcu na całe weekendy. Coraz częściej słyszałam: „Mamo, możesz zostać z Anią, idziemy na kurs”, „Mamo, i tak jesteś w domu, zabierz ją z przedszkola”, „Mamo, mamy siłownię, ratuj”.

I ratowałam. Bo jak inaczej? Dziecka w przedszkolu nie zostawisz. Aż w końcu zauważyłam, jak moje „tymczasowe zastępstwo” zamienia się w stały obowiązek. W ich plany już nie byłam wliczana. Układali swoje sprawy, a ja miałam się po prostu dostosować.

Ostatnio zdarzyło się coś, co dobiło mnie ostatecznie. Córka zadzwoniła i oznajmiła, iż mają firmową imprezę, a Ania nie pójdzie do przedszkola, bo lekko pokasłuje. Zięć niby wyjechał z kolegami na ryby, a ona nie może odmówić wyjścia, bo to „ważne zawodowo”. Milczałam, zebrałam się i zabrałam dziecko. Bo jakby nie było – to moja wnuczka, kocham ją. Ale w środku już wtedy kipiałam z bezsilności.

A dziś stało się to, co przelało czarę goryczy. Córka odezwała się radosnym głosem i oznajmiła, iż z Jackiem lecą do Turcji. Na dwa tygodnie. Ucieszyłam się, spytałam – bierzecie Anię? Odpowiedź przybiła mnie jak młot:
— No jak, oczywiście iż nie. Zostaniesz z nią. Już mamy bilety, all inclusive w hotelu.

I tyle. Żadnego pytania, żadnej prośby o zgodę. Po prostu postawili mnie przed faktem. choćby nie pomyśleli, by spytać, czy jestem wolna, czy mam własne plany. Pewnie uważają, iż emerytki nie mają prawa do życia, tylko do gotowania i zabawy z wnukami.

Wzięłam słuchawkę i powiedziałam spokojnie, ale stanowczo:
— Kasia, nie jestem niańką. Nie jestem waszą służącą. Jesteście dorośli, macie dziecko – i to wasz obowiązek. jeżeli chcecie odpocząć we dwoje, to albo zabieracie Anię, albo szukacie kogoś innego. Ja mam swoje plany – z przyjaciółką Danusią rezerwowałyśmy pobyt w sanatorium miesiąc temu.

Po drugiej stronie zapadła cisza. A potem zaczęła się histeria. Córka krzyczała, iż jestem egoistką, iż jestem okropną babcią, iż „wszystkie normalne babcie tylko marzą, by opiekować się wnukami”, a ja myślę tylko o sobie. I w ogóle – co mi tam po sanatorium, przecież mogę gnić przed telewizorem?

Ale już nie mam siły się tłumaczyć. Nie muszę. Pomagałam z miłości, nie z obowiązku. Gdy jednak miłość zmienia się w wykorzystywanie – trzeba postawić granicę.

Tak, jestem na emeryturze. Ale to nie znaczy, iż moje życie się skończyło. Mam plany, pragnienia, zmęczenie, zdrowie – w końcu. Dlaczego nikt mnie nie zapytał, czy chcę spędzić dwa tygodnie sama z dzieckiem, bez przerwy, bez snu? Dlaczego mam poświęcać się dla cudzych wakacji?

Kocham moją wnuczkę. Ale nie pozwolę już, by moją miłość wykorzystywano jako pretekst do wygody. A jeżeli przez to pokłócę się z córką – trudno. Prawdziwa rodzina to szacunek. Nie traktowanie jak przysłowiowej „darmowej roboty”.

Po raz pierwszy od dawna powiedziałam „nie”. I poczułam, jak z ramion spada ciężar. Bo nie jestem niańką. Nie służącą. Jestem matką. I jestem kobietą, która ma prawo do własnego życia.

Idź do oryginalnego materiału