Wszystko zaczęło się od najpiękniejszego wydarzenia — narodzin wnuczki. Jako kochająca matka i babcia rzuciłam się na pomoc: nie spałam po nocach, spacerowałam z malutką, prasowałam maleńkie body, gotowałam przeciery, przygotowywałam kąpiele. Wydawało mi się, iż to mój obowiązek, moja pomoc, moje ciepło, które z euforią oddaję córce i jej rodzinie. Pamiętam, jak sama byłam kiedyś w tym męczącym wirze pierwszych miesięcy macierzyństwa — brakowało mi wtedy wsparcia.
Ale stopniowo moja pomoc zaczęła być traktowana jak coś oczywistego. Córka i zięć zaczęli widzieć we mnie darmową usługę. Najpierw prosili, żebym została z dzieckiem na dwie godziny, potem na wieczór, a w końcu na całe weekendy. Coraz częściej słyszałam: „Mamo, zostań z Julką, idziemy na kurs”, „Mamo, przecież jesteś w domu, możesz ją odebrać z przedszkola”, „Mamo, mamy siłownię, pomóż”.
I pomagałam. Bo jak inaczej? Dziecka w przedszkolu nie zostawisz. Ale potem zauważyłam, iż moje „chwilowe wsparcie” zmieniło się w stały obowiązek. Nie liczyli się już z moimi planami. Układali swoje życie — a ja miałam się po prostu dostosować.
Ostatnio wydarzyła się rzecz, która mnie dobiła. Córka zadzwoniła, mówiąc, iż mają z mężem firmową imprezę, a Julka nie pójdzie do przedszkola, bo trochę kaszle. Zięć podobno wyjechał z kolegami na ryby, a ona nie może odmówić wyjścia — to ważne dla pracy. Milczałam, zebrałam się i zabrałam dziecko. Bo jak by nie było, to moja wnuczka, kocham ją. Ale w środku już wtedy kipiałam z bezsilności.
A dziś stało się coś, co przelało czarę goryczy. Córka zadzwoniła podekscytowana i oznajmiła, iż z Jackiem lecą do Egiptu. Na dwa tygodnie. Ucieszyłam się i zapytałam — bierzecie Julkę ze sobą? Odpowiedź mnie powaliła:
— Nie, oczywiście. Ty zostaniesz z nią. Już mamy bilety, hotel all inclusive.
I tyle. Żadnego pytania, żadnej prośby. Po prostu postawili mnie przed faktem. choćby nie pomyśleli, żeby zapytać, czy jestem wolna, czy nie mam własnych planów. Widocznie emerytki nie mają prawa do życia ani marzeń. Tylko wnuki i gotowanie.
Wzięłam słuchawkę i spokojnie, ale stanowczo powiedziałam:
— Marto, nie jestem niańką. Nie jestem waszą służącą. Jesteście dorosłymi ludźmi, macie dziecko — to wasza odpowiedzialność. jeżeli chcecie odpocząć we dwoje, to albo zabierzcie Julkę, albo znajdźcie kogoś innego. Ja mam swoje plany — z przyjaciółką Basią wyjeżdżamy do sanatorium. Rezerwowałyśmy pokój jeszcze miesiąc temu.
Na drugim końcu zapadła cisza. A potem zaczęła się histeria. Córka krzyczała, iż jestem egoistką, iż jestem okropną babcią, iż „wszystkie normalne babcie marzą tylko o spędzaniu czasu z wnukami”, a ja myślę tylko o sobie. I w ogóle — co ja będę robić, siedzieć przed telewizorem?
A ja mam dość tłumaczenia się. Nie jestem do tego zobowiązana. Pomagałam z miłości, nie dlatego, iż musiałam. Ale gdy miłość zamienia się w wykorzystywanie — trzeba postawić granice.
Tak, jestem na emeryturze. Ale to nie znaczy, iż moje życie się skończyło. Mam plany, marzenia, zmęczenie, zdrowie wreszcie. Dlaczego nikt mnie nie spytał — czy chcę spędzić dwa tygodnie z dzieckiem sama, bez przerwy, bez snu? Dlaczego mam poświęcać się dla cudzych wakacji?
Kocham swoją wnuczkę. Ale nie pozwolę już, żeby moją miłość wykorzystywano jako pretekst do wygody. I jeżeli przez to mam pokłócić się z córką — trudno. Prawdziwa rodzina to szacunek. A nie traktowanie jak usługi.
Powiedziałam „nie” — pierwszy raz od dawna. I poczułam, jak spada ze mnie ciężar. Bo nie jestem niańką. Nie jestem służącą. Jestem matką. I jestem kobietą, która ma prawo do własnego życia.