„Nie jestem opiekunką ani gospodynią domową”: Powiedziałam córce, iż nie muszę zajmować się wnuczką i mam swoje własne plany

polregion.pl 2 dni temu

Dzisiaj postanowiłam w końcu powiedzieć „dość”. Wszystko zaczęło się od najpiękniejszego wydarzenia – narodzin mojej wnuczki. Jako kochająca matka i babcia rzuciłam się na pomoc: nie spałam nocami, spacerowałam z malutką, prasowałam śpioszki, gotowałam przeciery, przygotowywałam kąpiele. Wydawało mi się, iż to mój obowiązek, moja pomoc, moje ciepło, które z euforią daję córce i jej rodzinie. Pamiętam, jak sama byłam w tym wyczerpującym wirze pierwszych miesięcy macierzyństwa – brakowało mi wtedy oparcia.

Ale z czasem moja pomoc zaczęła być traktowana jak coś oczywistego. Ewa i Marek zaczęli widzieć we mnie darmową usługę. Najpierw prosili, żebym posiedziała z Zosią kilka godzin, potem cały wieczór, w końcu całe weekendy. Coraz częściej słyszałam: „Mamo, zostań z Zosią, idziemy na kurs”, „Mamo, przecież jesteś w domu, możesz ją odebrać z przedszkola”, „Mamo, mamy siłownię, pomóż”.

I pomagałam. Bo jak inaczej? Dziecka przecież nie zostawisz. Ale z czasem zrozumiałam, iż moje „czasowe zastąpienie” stało się stałym obowiązkiem. Oni planowali swoje życie – ja powinnam się tylko dostosować.

Ostatnio był moment, który mnie załamał. Ewa zadzwoniła i powiedziała, iż mają firmową imprezę, a Zosia nie idzie do przedszkola, bo lekko kaszle. Marek niby wyjechał z kolegami na ryby, a ona „nie może odmówić, bo to ważne dla pracy”. Milczałam, zebrałam się i zabrałam dziecko. Bo to moja wnuczka, kocham ją. Ale we środku wrzałam z bezsilności.

A dziś usłyszałam to, co przelało czarę goryczy. Ewa zadzwoniła podekscytowana: „Mamo, lecimy z Markiem do Egiptu! Na dwa tygodnie!”. Ucieszyłam się, spytałam: „A Zosię bierzecie?”. Jej odpowiedź zabiła mnie na miejscu:
„No przecież nie! Ty zostaniesz z nią. Już mamy bilety, hotel all inclusive.”

I tyle. Żadnego pytania, żadnej prośby. Po prostu postawili mnie przed faktem. choćby nie pomyśleli, czy mam wolne, czy coś zaplanowałam. Pewnie uważają, iż emerytka nie ma prawa do własnego życia. Tylko wnuki i garnek.

Wzięłam głęboki oddech i powiedziałam spokojnie, ale stanowczo:
„Ewa, ja nie jestem opiekunką. Nie jestem waszą służącą. Jesteście dorosłymi ludźmi, macie dziecko – to wasza odpowiedzialność. jeżeli chcecie odpocząć we dwoje, albo bierzecie Zosię, albo szukacie kogoś innego. Ja z Ireną, moją przyjaciółką, od miesiąca mamy zarezerwowany terminarz w sanatorium.”

Na drugim końcu zapadła cisza. A potem zaczęła się awantura. Ewa krzyczała, iż jestem egoistką, iż jestem okropną babcią, iż „wszystkie normalne babcie marzą o czasie z wnukami”, a ja myślę tylko o sobie. I co niby będę robić – gapić się w telewizor?

A ja mam dość tłumaczeń. Nie jestem do niczego zobowiązana. Pomagałam z miłości, nie z obowiązku. Ale kiedy miłość zamienia się w wykorzystywanie – trzeba postawić granice.

Tak, jestem na emeryturze. Ale to nie znaczy, iż moje życie się skończyło. Mam własne plany, marzenia, zmęczenie, wreszcie zdrowie. Dlaczego nikt mnie nie zapytał, czy chcę spędzić dwa tygodnie sama z dzieckiem, bez przerwy, bez snu? Dlaczego mam poświęcać się dla cudzych wakacji?

Kocham swoją wnuczkę. Ale nie pozwolę, żeby moja miłość była pretekstem do wygody. I jeżeli przez to pokłócę się z córką – trudno. Prawdziwa rodzina to szacunek. A nie traktowanie jak służącej.

Powiedziałam „nie” – pierwszy raz od lat. I poczułam, jak z ramion spada mi ciężar. Bo nie jestem opiekunką. Nie jestem służącą. Jestem matką. Jestem kobietą, która ma prawo do własnego życia.

Idź do oryginalnego materiału