«Nie jestem opiekunką ani gospodynią»: Powiedziałam córce, iż nie muszę pilnować wnuczki i mam własne plany

polregion.pl 2 dni temu

Wszystko zaczęło się od najpiękniejszego wydarzenia — narodzin wnuczki. Jako kochająca matka i babcia rzuciłam się do pomocy: nie spałam nocami, spacerowałam z małą, prasowałam malutkie body, gotowałam przeciery, przygotowywałam kąpiele. Wydawało mi się, iż to mój obowiązek, moja pomoc, moje ciepło, które z euforią przekazuję córce i jej rodzinie. Pamiętam, jak sama byłam w tym wyczerpującym wirze pierwszych miesięcy macierzyństwa — brakowało mi wtedy oparcia.

Ale z czasem moje zaangażowanie zaczęło być postrzegane jako coś oczywistego. Córka i zięć traktowali mnie jak darmową usługę. Najpierw prosili, żebym została z dzieckiem na parę godzin, potem na wieczór, w końcu na całe weekendy. Coraz częściej słyszałam: „Mamo, zostań z Zosią, idziemy na kurs”, „Mamo, przecież jesteś w domu, możesz ją odebrać z przedszkola”, „Mamo, mamy siłownię, pomóż”.

I pomagałam. Bo jak inaczej? Dziecka w przedszkolu nie zostawisz. Z czasem jednak zauważyłam, iż moje „tymczasowe zastępstwo” zmienia się w stały obowiązek. Nie uwzględniali mnie w swoich planach. Układali swoje życie — ja miałam się po prostu dostosować.

Ostatnio zdarzyło się coś, co mnie dobiło. Córka zadzwoniła i oznajmiła, iż mają firmową imprezę, a Zosia nie pójdzie do przedszkola, bo trochę pokasłuje. Zięć, podobno, wyjechał z kolegami na ryby, a ona nie może odmówić wyjścia — to ważne dla pracy. Milczałam, zebrałam się i zabrałam dziecko. Bo jakby nie było, to moja wnuczka, kocham ją. Ale we wręcz wewnątrz gotowałam się z niesprawiedliwości.

A dziś nastąpiło to, co przelało czarę goryczy. Córka zadzwoniła z radosną nowiną — iż z Jackiem lecą do Egiptu. Na dwa tygodnie. Ucieszyłam się i zapytałam: „Zabieracie Zosię?”. Odpowiedź powaliła mnie na kolana:
— Nie, oczywiście. Ty z nią zostaniesz. Już mamy bilety, all inclusive w hotelu.

I tyle. Żadnego pytania, żadnej prośby. Po prostu postawili mnie przed faktem. choćby nie pomyśleli, żeby zapytać, czy jestem wolna, czy coś planuję. Najwyraźniej emerytka nie może mieć ani życia, ani marzeń. Tylko wnuki i garnek.

Wzięłam słuchawkę i spokojnie, ale stanowczo powiedziałam:
— Aniu, nie jestem niańką. Nie jestem waszą służącą. Jesteście dorosłymi ludźmi, macie dziecko — to wasza odpowiedzialność. jeżeli chcecie odpocząć we dwoje, to albo zabieracie Zosię, albo szukacie innej opieki. Ja mam swoje plany — z koleżanką Ireną wybieramy się do sanatorium. Rezerwowałyśmy pokój miesiąc temu.

Na drugim końcu zapanowała cisza. A potem wybuchła histeria. Córka krzyczała, iż jestem egoistką, iż jestem okropną babcią, iż „wszystkie normalne babcie tylko marzą, by opiekować się wnukami”, a ja myślę tylko o sobie. I co ja będę robić — siedzieć przed telewizorem?

A ja zmęczyłam się tłumaczeniem. Nie jestem do tego zobowiązana. Pomagałam z miłości, nie dlatego, iż musiałam. Ale gdy miłość zamienia się w wykorzystywanie — trzeba postawić granice.

Tak, jestem na emeryturze. Ale to nie znaczy, iż moje życie się skończyło. Mam swoje plany, marzenia, zmęczenie, zdrowie wreszcie. Dlaczego nikt mnie nie zapytał — czy chcę spędzić dwa tygodnie sama z dzieckiem, bez przerwy, bez snu? Dlaczego mam poświęcać się dla cudzych wakacji?

Kocham moją wnuczkę. Ale nie pozwolę już, by moja miłość była pretekstem do wygody innych. I jeżeli to oznacza kłótnię z córką — trudno. Prawdziwa rodzina to szacunek. A nie traktowanie jak usługi.

Powiedziałam „nie” — po raz pierwszy od dawna. I poczułam, jak ciężar spada z moich ramion. Bo nie jestem niańką. Nie służącą. Jestem matką. I kobietą, która ma prawo do własnego życia.

Prawdziwa miłość nie wymaga poświęcenia godności — uczy, iż czasem trzeba stanąć w obronie siebie, by móc dać innym coś więcej niż tylko posłuszeństwo.

Idź do oryginalnego materiału