Nie mogę zostać matką, a powód leży po stronie mojego męża.

newsempire24.com 1 tydzień temu

Nie mogę zostać matką. A powód to mój mąż.

Jeszcze kilka lat temu wydawało mi się, iż życie w końcu obdarzyło mnie prawdziwym szczęściem. Wyszłam za mąż z miłości. Przynajmniej w to wierzyłam. Mój wybranek wydawał mi się wtedy ucieleśnieniem wszystkich moich dziewczęcych marzeń — dobry, troskliwy, poważny, z błyskiem w oczach i delikatnym uśmiechem. Myślałam, iż oto ono — kobiece szczęście: dom pachnący pierogami, niedzielne spacery całą rodziną, śmiech dzieci, mocne uściski. Ale wszystko potoczyło się inaczej. Nie tragicznie, nie. Po prostu inaczej. Znacznie boleśniej.

Od najmłodszych lat marzyłam o byciu mamą. Widziałam siebie z zaokrąglonym brzuszkiem, jak trzymam maleńką dłoń w swojej ręce, jak kołyszę dziecko w środku nocy. To nie było zwykłe pragnienie — to było moje wewnętrzne przeznaczenie. Nie chciałam tylko wyjść za mąż — chciałam prawdziwą, pełną rodzinę, z dziećmi, krzykami, troskami, ale też z tym niewymiernym szczęściem, które dają dzieci.

Rok po ślubie zaczęliśmy z mężem planować dziecko. Miałam już trzydzieści lat i wiedziałam, iż nie można zwlekać. Oboje się zgodziliśmy — pora. Ale miesiące mijały, a potem lata. Żadnych kresek na testach, żadnych spóźnień. Tylko coraz większy ból, nadzieja i rozczarowanie.

Po dwóch latach bezskutecznych prób w końcu zdecydowaliśmy się na badania. Przeszłam przez wszystko — zastrzyki, badania, wizyty. Wyniki były idealne — żadnych przeszkód z mojej strony. Ale gdy przyszły wyniki męża… świat się zawalił. Lekarze wydali surowy wyrok: całkowita, nieodwracalna forma męskiej niepłodności. Medycznie brzmi to spokojnie i sucho, ale we mnie wszystko się urwało.

Patrzyłam na męża, a w głowie brzmiało tylko jedno pytanie: „Co teraz?” Kocham go. Nie udaję. On dla mnie to nie tylko człowiek, z którym żyję. To mój bliski, mój przyjaciel, mój dom. Ale przecież zawsze marzyłam, by zostać matką. Nie adoptować, nie uciekać się do dawcy, ale urodzić własne dziecko. Poczuć to cudowne życie.

Od tamtej pory minęło pół roku. I cały ten czas żyję jak na krawędzi. Z jednej strony człowiek, z którym związałam życie, który nie jest winny. Z drugiej — moje marzenie, moja kobiecość, która umiera dzień po dniu, gdy widzę cudze dzieci, słyszę rozmowy o porodach, czuję pustkę.

Rozmawiałam z mężem. Nie płakał, tylko zaciął usta i powiedział:
— Przepraszam. Rozumiem, jeżeli odejdziesz.
I wiecie, w tych słowach było wszystko — miłość, ból, rozpacz, odwaga. Był gotów mnie puścić, bo wiedział, jak ważne jesteśmy dla mnie macierzyństwo.

Ale nie odeszłam. Zostałam. Nie dlatego, iż z优胜奖rezygnowałam z dziecka. Tylko dlatego, iż jeszcze nie podjęłam tej najstraszniejszej decyzji. Życie bez niego to ból. Ale rezygnacja z siebie — też nie do zniesienia.

Nie chcę oszukiwać siebie i mówić, iż się pogodzę. Nie. Nie potrafię. Nie mam trzydziestu ośmiu ani czterdziestu pięciu lat. Czas jeszcze jest. I wiem: jeżeli go zmarnowałam, pewnego dnia, na starość, będę siebie przeklinać. Będę patrzeć na cudze wnuki i myśleć, iż mogłam… ale nie zdecydowałam się.

Wiem, iż są pary, które żyją bez dzieci. I są szczęśliwi. Ale to nie o mnie. Jestem stworzona, by być matką. To dla mnie oczywiste jak to, iż niebo jest niebieskie, a trawa ze złota.

Ale co zrobić? Jak podjąć decyzję, która na pewno kogoś zniszczy? Odejść, by spróbować zbudować życie z innym mężczyzną? A jeżeli i z nim się nie uda? A jeżeli los da mi tylko jedną szansę?

Czasem patrzę na śpiącego męża i czuję: jestem zdrajczynią. Bo w myślach już się żegnam. A potem budzę się w nocy w łzach i myślę: „Nie. Nie potrafię.” Rozdzieram się. Między miłością a przeznaczeniem. Między sercem a matczynym wołaniem.

Nie wiem, jaką decyzję podejmę. Ale każdej nocy modlę się o cud. Choć doskonale wiem, iż go nie będzie.

A jeżeli byliście w podobnej sytuacji — powiedzcie… jak dokonaliście wyboru? I jak potem z tym żyliście?…

Idź do oryginalnego materiału