Istnieje w nas jakiś ogólny strach i uparty mit, iż jeżeli zbyt mocno skoncentrujemy się na budowaniu relacji z dziećmi, możemy utrudnić ich rozwój, jako niezależnych i samowystarczalnych osób. Inaczej mówiąc, wychowamy ich na niesamodzielnych dorosłych, niepotrafiących poradzić sobie w „prawdziwym” życiu. Czy nasz obawy są słuszne? Psychologia mówi, iż nie. Nie da się kochać za mocno. Pytanie, co z tą miłością zrobimy, jak ją okazujemy.
Ostatecznym celem wychowywania dziecka jest przecież wypuszczenie w świat odrębnej, odpowiedzialnej za samą siebie osoby. Powinniśmy pragnąć, żeby nasze dziecko miało własne dążenia, podejmowało własne decyzje, dyskutowało używając własnych argumentów, było zdolne do autorefleksji i stawiania sobie samemu granic, lub rozszerzania ich.
Dzieci nie mogą być zbyt mocno do nas przywiązane, mogą być tylko „głęboko” przywiązane. To „przywiązanie” jest celowe – uzależnia je od nas, dzięki czemu możemy je prowadzić ku kolejnym etapom dojrzewania. Kiedy potrzeba miłości u dziecka jest zaspokojona, może ono swobodnie się bawić, odkrywać świat, marzyć, poruszać się swobodnie i zwracać uwagę na to, co ważne. Cały paradoks polega właśnie na tym, iż gdy miłości jest wystarczająco dużo, popycha ona dziecku ku niezależności. Ale tej dobrej, odpowiedzialnej. Tak wychowany w dzieciństwie dorosły może przez cały czas korzystać z pomocy rodziców, ale jedynie na zasadzie „doradczej” roli.
Miłość rodzica powinna być dla dziecka pewnikiem. Nie może ono czuć, iż powinno się zmienić, by na nią zapracować. Musi wierzyć w nią i ufać nam, iż będzie przez nas kochane bezwarunkowo.
Jak to zrobić? Przede wszystkim, nie spełniaj wymagań swojego dziecka, tylko jego potrzeby. Bądź stałą, niezmienną częścią jego życia. Pocieszycielem, przewodnikiem, kimś, kto zapewnia ochronę i opiekę. A przede wszystkim, nie popychaj dziecka na siłę ku niezależności i dorosłości. Jedynie dobra, głęboka relacja oparta na miłości pozwoli mu wydorośleć.
Na podstawie: motherly.com