Nie można udawać, iż wszystko jest takie samo

newsempire24.com 4 godzin temu

Nie można udawać, iż wszystko jest po staremu.

Dagmara od dziecka uwielbiała zapraszać koleżanki do domu. Mama zawsze pozwalała, bo sama taka była. Od zawsze pamiętała, iż u nich wciąż gościli znajomi mamy, zwłaszcza w weekendy. Urodziny też nigdy nie obchodziło się bez gości. Ojciec był inny, spokojny, i na te wizyty patrzył normalnie, czasem choćby pił z nimi herbatę, żartował. Ale najczęściej oni siedzieli sami, a on grzebał w garażu – przyjaciół miał niewielu, głównie sąsiadów.

Dagmarze podobało się, gdy koleżanki mamy wpadały choćby tak, mimochodem. Prawie nigdy nie piły wina, tylko od święta, raczej herbatę albo kawę. Gdy przychodzili goście, mama od razu robiła się radosna, śmiali się, a czasem choćby śpiewali.

„Mamo, a czy Marysia i Zosia mogą do mnie przyjść?” – pytała.

„Oczywiście, córeczko, niech przyjdą, na stole są ciastka i cukierki, poczęstuj je” – odpowiadała mama i szła do pracy.

Jeśli długo nikt nie wpadał, mama piekła drożdżówki i mówiła:

„Zaproszę chociaż Kasię i ciocię Irenę – sąsiadki z bloku. Dagmarku, idź je zawołaj.”

Tak żyli. Gdy Dagmara poszła na studia, przyjechała na weekend z koleżanką, a czasem na wakacje, oczywiście z pozwoleniem mamy. Ten zwyczaj gościnności nauczył się i od niej.

Na ostatnim roku studiów wyszła za mąż za kolegę z roku, Krzysztofa. Mieszkali osobno, ona zapraszała przyjaciółki. Krzysztof początkowo protestował, ale zrozumiał, iż to dla niej ważne.

„Krzysiu, u nas zawsze byli goście, tak jestem przyzwyczajona. Nie masz nic przeciwko, jeżeli czasem ktoś do nas wpadnie?”

„A u mnie prawie nigdy nikogo nie było, moja mama nie lubiła gości. Jak ojciec raz przyprowadził kolegę po pracy, to awantura na cały wieczór. Ale jeżeli dla ciebie to ważne, niech będzie” – i z czasem mąż się przyzwyczaił.

Razem ustalili, kogo zapraszać, aż w końcu wyklarował się stały krąg znajomych. Krzysztof nie lubił jednej przyjaciółki żony – Beaty. Była samotna, owdowiała i zawsze trochę smutna.

„Jak ty się z nią przyjaźnisz? – dziwił się. – Wiecznie patrzy spode łba i słowa z niej nie wyciągniesz. jeżeli nie ma żartów, to po co w ogóle przychodzić?”

„Ona ze mną rozmawia, daje dobre rady, a ja jej słucham. Beata nikomu nie zrobi krzywdy. Umie słuchać i nikomu nie wygada sekretów. Czasem właśnie takiej osoby potrzebuję – nie śmieje się głośno, nie rozrabia, ale jest.”

„No, gratuluję, sama depresja na nogach…”

„Nie, Krzysztof, lubię ją. Ona nie szuka towarzystwa, czasem woli przyjść sama. Czuję się przy niej dobrze. Nigdy nie narzeka, a mnie wspiera. Takie przyjaciółki są potrzebne.”

Minęły lata. Krzysztof i Dagmara postawili duży dom, urodził się syn, ale ona wciąż spotykała się z przyjaciółkami. Czasem wychodziły z dziećmi, ale częściej siedziały u nich – dom był przestronny, dzieci miały gdzie się bawić.

Dwie koleżanki mieszkały z rodzynami, tam nie bardzo było się rozkrzyczeć, tylko Iza żyła z mężem i synem w swoim mieszkaniu, ale i tak wolała przychodzić do nich. Czasem spotykali się parami. Mężowie pili piwo – w garażu albo w altance.

Pewnego dnia Beata wpadła i mimochodem rzuciła:

„Dagmara, na twoim miejscu nie ufałabym Izie. Uważaj, za dużo uwagi poświęca twoim mężowi.”

„Co ty, Beato? Iza jest po prostu wesoła, lubi żartować” – odparła, broniąc koleżanki.

Ale potem długo myślała o tych słowach.

„Sama nie ma męża, może zazdrości… choćby mama mi mówiła, żebym trzymała się z dala od samotnych koleżanek. Może powinnam się od nieco odsunąć?”

Porozmawiała o tym z mężem.

„A nie mówiłem? Zawsze wydawała mi się dziwna…”

W końcu Dagmara wykreśliła Beatę z grona przyjaciół. Ale w jej życiu nic się nie zmieniło. Dalej spotykały się z resztą. Żyli zgodnie. Gdy ktoś wyjeżdżał, pomagali sobie – odbierali dzieci z przedszkola.

„Dagmara, wybawisz mnie? Odbierz dziś mojego Kacpra, mój Adam pojechał z kolegami na ryby, a ja zostaję dłużej w pracy. Pomożesz?”

„Jasne, Iza, bez problemu, nasze dzieci i tak chodzą do tej samej grupy.”

Pewnego dnia Dagmara przyszła po swojego Jasia i spotkała Izę. Wyszła z przedszkola i postanowiły pójść z chłopcami do parku. Gdy szły, Kacper zapytał:

„Mamo, a wujek Krzysiek przyjdzie dziś do nas? Wczoraj przyniósł mi pyszne czipsy.”

Iza nic nie odpowiedziała, tylko się zarumieniła. A Dagmarze zrobiło się dziwnie – jej mąż też przecież Krzysiek.

Wczoraj wieczorem mówił, iż jedzie do brata – kupili nowe meble, a on miał pomóc. Wrócił dopiero około północy, tłumacząc, iż się zagadali.

„Wielu mężczyzn ma na imię Krzysztof” – próbowała się zbyć. – „Ale dziwne, Iza przecież ma męża…”

Zauważyła też, iż Iza chciała zadzwonić, ale telefon jej się rozładował.

„Iza, weź mój, potrzebujesz?”

„Nie, nie pilne, naładuję w domu” – odpowiedziała.

Do parku nie weszły. Iza nagle złapała Kacpra za rękę i powiedziała:

„Ojej, Dagmara, zapomniałam, muszę wpaść do mamy, więc park odpada” – i gwałtownie odeszła. Dagmara stała, nie rozumiejąc, dlaczego koleżanka aż tak się spieszyła.

„No trudno, to my z Jasiem też wracamy.”

Przez całą drogę myślała o Izie. Przypomniała sobie, jak mąż zawsze ją chwalił. Gdy przyjaciółki przychodziły, często coś przynosiły. Iza zawsze piekła miodownik.

„Doskonałe ciasto Izy” – powtarzał Krzysztof, choćby przy niej, a ona oczywiście się cieszyła.

„Twój mąż jest taki miły – mówiła Iza. Mój Adam nigdy mnie nie pochwali.”

Przypomniała też, iż Krzysztof najwięcej żartował właśnie z nią.

„Czyżby coś było między nimi? – przyszło jej do głowy. – Nie, nie może być.” Ale ta myśl już zagnieździła się w głowie.Dagmara zadzwoniła do żony brata męża i z zimnym spokojem zapytała: “Kasiu, Krzysiek pomagał wam wczoraj z tymi meblami?” – a gdy usłyszała, iż nie było go u nich ani nie kupowali żadnych mebli, odłożyła słuchawkę, wzięła głęboki oddech i spojrzała na synka, który bawił się w kącie, nieświadomy, iż właśnie skończyło się ich dawne życie.

Idź do oryginalnego materiału